W swoim pierwszym anglojęzycznym projekcie grecki reżyser i scenarzysta Giorgos Lanthimos ("Kieł", "Alpy") nie poszedł na żadne kompromisy, których mogłoby wymagać od niego kino skierowane do szerszego grona odbiorców. Żadnych ustępstw nie wymogły też na nim zaangażowane gwiazdy – Rachel Weisz i całkowicie odmieniony – safandułowaty, nieco przy kości, z antymodną fryzurą Colin Farrell. Oboje zresztą byli zachwyceni tym, że mogą zagrać i sprawdzić się w czymś tak odmiennym i przewrotnym, rządzącym się własną dziwaczną, ale konsekwentną logiką.
"Lobster" zabiera aktorów i widzów do alternatywnego świata – nie do końca da się powiedzieć, czy to jakaś nasza futurystyczna przyszłość czy może Ziemia w równoległym wszechświecie? W każdym razie w miejscu tym rządzą dziwne i dość okrutne reguły. Najważniejsze jest to, żeby nikt nie był sam. Nie ma tu singli i wdowców. Samotnicy umieszczani są w specjalnym hotelu, gdzie w ciągu 45 dni muszą znaleźć partnera, inaczej... Inaczej czeka ich przemiana w zwierzę.
Odkrywanie dalszego ciągu tej ekscentrycznej fabuły wciąga coraz bardziej z każdą kolejną sceną. Z każdą kolejną sceną również coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że ta pełna absurdu satyra ma całkiem mocne zakorzenienie w świecie i społeczeństwie, w którym żyjemy. Z mistrzowską wprawą Lanthimos i współscenarzysta filmu Efthymis Filippou rozprawiają się z wieloma współczesnymi obsesjami społecznymi – obowiązkiem bycia szczęśliwym, obowiązkiem życia w związku, obowiązkiem dopasowania się, obowiązkiem przestrzegania i wykonywania nakazów narzucanych przez innych, obowiązkiem życia wedle wytycznych.
Anarchistycznych wniosków się tu nie znajdzie, ale z pewnością padają ciekawe i istotne pytania. Pod koniec to pewnie historia miłosna, ale w absolutnie antywalentynkowym klimacie i stylu. Tej czarnej komedii bliżej momentami do horroru gore z najbardziej brutalnymi narzędziami kaźni. "Lobster" zaskakuje, zdumiewa, śmieszy i przeraża, nawet szokuje w czasie seansu, a po dręczy myśli jeszcze bardziej.