Kim jest Tytus Ceglarski? Jaki obraz człowieka zbudował pan sobie, grając tego bohatera?
Jan Peszek: Tytus Ceglarski ma swoje tajemnice. Ale każdy człowiek ma jakieś. Nie każdy za to żyje w intensywnym świecie wielkich interesów. Tytus to przemysłowiec, wdowiec, bardzo zamożny, ale samotny człowiek. Pozostał mu syn, który jest mu najbliższą osobą. Przyszłość dziecka – nie ojczyzny – jest dla niego najważniejsza.

Reklama

Tytus potrafi dokonywać trudnych wyborów.
Owszem. Będąc człowiekiem interesów, otrzymuje propozycję współpracy z Niemcami. Ma produkować silniki do samolotów nowej generacji. Propozycja pada nieomal w przeddzień powstania wielkopolskiego, o którym niewiele wie, bo nie bardzo go to wszystko zajmuje. Zdaje sobie sprawę z tego, że sytuacja w kraju jest bardzo napięta, ale szczegóły go nie interesują. Dlatego nie ma pojęcia, że w politykę i obronę kraju zaangażował się Krystian, jego syn. Tytus nie podpisuje kontraktu z Niemcami, ta współpraca zapisałaby go w pamięci rodaków jako zdrajcę. Mało jest takich wyborów, a Tytus nie ma wątpliwości.

To jest jednak zagadkowa postać.
Bardzo. Niewiele informacji przekazuje o sobie widzowi. W pierwszej scenie nakręconej dla filmu – chronologicznie ona również pojawia się jako pierwsza – Tytus jest na pokładzie sterowca z niemieckim partnerem. Omawiają interesy. Reprezentant strony niemieckiej częstuje go kieliszeczkiem alkoholu, Tytus nerwowo odmawia. A przecież "diabeł w powietrzu nie widzi" – pada żart, jednak definitywność odmowy mojego bohatera sugeruje, że po śmierci żony popadł w alkoholizm. To jest człowiek, który dziś ma głowę na karku, potrafi i lubi sam rozstrzygać.

Nie doszedłby do takiej pozycji, gdyby było inaczej.
Wśród scen, które dla interesu filmu zostały wycięte, była i taka, w której Tytus dowiaduje się, że jego syn spotyka się z dziewczyną o imieniu Wanda. Podchodzi do zdjęcia żony i mówi do niej: – Pomódl się tam za nas w niebie, mały się zakochał. Ten gest wskazuje na to, że żona była mu bliska i czuje jej brak. Tytus ma swoją wrażliwość, której nie ukazuje na co dzień.

Za Wandą, zdaje się, nie przepada...
Klasyczny odruch ojca, któremu został tylko syn. Chce dla niego jak najlepiej, martwi się, czy nowa znajomość okaże się dla syna bezpieczną w skutkach przygodą. Proszę pamiętać też, że Tytus jest człowiekiem nieufnym, z natury trzymającym ludzi na dystans. Chociaż... wie pani, ten niepokój jest zawsze, proszę mi wierzyć. Mam syna i córkę, przechodziłem przez te stany niemal za każdym razem. Zwykle jest tak, że rodzice chcą, by partnerzy ich dzieci potrafili sprostać przede wszystkim ich wyobrażeniom. Niesłusznie, nie ma to najmniejszego znaczenia, liczy się szczęście, tyle że w tym wypadku nie nasze.

Tytus jest człowiekiem czynu. Robi na mnie ogromne wrażenie jego rozumienie patriotyzmu, a w zasadzie niezgoda na patos, wielkie słowa na pokaz.
To słychać w krótkim dialogu z Ignacym Janem Paderewskim, kiedy tamten mówi o bieli niewinności i czerwieni krwi przelanej za ojczyznę. Tytus odpowiada, że dla niego białe i czerwone to są truskawki ze śmietaną. Gdy to usłyszałem, od razu pokochałem Tytusa. Tak rozumiem w dzisiejszym świecie funkcjonujący patriotyzm i to rozpoznanie kolorystyczne. Według mnie nie tylko ten dialog, ale cały film ściąga zupełnie nieznośny patos z naszych wyobrażeń na temat tego, czym jest patriotyzm, lojalność czy solidarność wobec swoich i ojczyzny. Łukasz Barczyk dokonał rzeczy niezwykłej. I wiem, co mówię, film już widziałem, jestem zachwycony.

Reklama

Zachwyt już chyba towarzyszył pierwszej lekturze scenariusza?
To prawda, tyle że w tym zawodzie wszystko może się zdarzyć. Bierzemy udział w rzeczach według nas najlepszych i doskonałych, a często na mecie czekają nas przykre niespodzianki. Łukasz mnie nie zawiódł. Byłem pod wrażeniem jego interpretacji ważnego kawałka historii Polski, pozycji, z jakiej – reżyser i scenarzysta w jednej osobie – mówi o powstaniu wielkopolskim.

Nie jest to nudna lekcja historii.
To jest poza wyobrażeniami, które towarzyszą filmom opartym na faktach historycznych. Myślę, że film uruchomi dyskusję o kwestiach podstawowych i fundamentalnych. Nie ma tu powiewających na wietrze flag, pola bitwy, krwi, wystrzałów; patriotyzm, politycy, ojczyzna – to wszystko ukazane jest zupełnie inaczej niż dotychczas w polskim kinie. "Hiszpanka" jest filmową dysputą o bardzo ważnych – z perspektywy Polski i Polaków – sprawach, ale dokonuje się ona w dość niekonwencjonalny sposób. Gdy myślę o naszym filmie, to od razu staje mi przed oczami Charlie Chaplin, który w jednym ze swoich obrazów żongluje kulą ziemską. To powinna być nauka dla nas, naprawdę nie wiadomo, kto i kiedy manipuluje historią. Jest ona igraszką dla sił, które pozostają poza naszym zrozumieniem i poznaniem.

Film ukazuje też, że niektóre osoby są wplątane w bieg historii, czy tego chcą, czy nie.
Historia to lej, który zasysa, z którego jedni się wydostają, inni bezpowrotnie przepadają. "Hiszpanka" to jest nowy głos w ważnej sprawie. Jakiej? Ignacy Jan Paderewski ma uratować powstanie wielkopolskie i wszystkie wątki są temu podporządkowane, tworzy się wokół tego pewien wir: osób, zdarzeń, symboli, przekonań. Proszę zwrócić uwagę na obecność spirytystów, jaki inny film pokazał historię przez pryzmat ich działań? Łukasz Barczyk wie, że wszystko ma swój kontekst, jest on niezbędny, by opowiedzieć o najbłahszej nawet sprawie czy wydarzeniu. Dla mnie "Hiszpanka" ma niezwykłe poczucie humoru. To nie jest oczywiście komedia, to poczucie humoru jest wysublimowane, ale jest to przyczynek do zastanowienia się nad polskimi pryncypiami, takimi pojęciami jak chociażby nasz narodowy patriotyzm. Dlaczego w wielu kwestiach jesteśmy tak strasznie sztywni, nienaruszalni, bezwzględni i niesprawiedliwi? W złożoności filmowych wątków oglądamy różne interesy różnych grup społecznych. Jeden czyn może być odbierany na wiele różnych sposobów, dla niektórych będzie symbolem walki o wolność, dla innych – zdradą. Film porusza newralgię względności. To jest kosmos paradoksu wojny, paradoksu wyzwolenia i patriotyzmu.

"Hiszpanka" to też ogromna erudycja, z jaką Łukasz Barczyk porusza temat historyczny – ciekawy i barwny, ale także hermetyczny, odległy.
Barczyk ma wiele do powiedzenia. Być może nie są to popularne opinie i sądy, ale najważniejsze, że ma odwagę je głosić. Jego scenariusz był jedynym w konkursie o tematyce powstań wielkopolskich, który nie dotykał tego historycznego faktu w sposób tradycyjny i jeden do jednego. Dlatego też został wybrany. Z Łukaszem nigdy nie pracowałem, nawet się nie znaliśmy, choć widziałem jego filmy. Myślałem często o delikatności jego filmowego rysunku, wrażliwości postaci, które buduje na ekranie, precyzji w prowadzeniu wątków. Nie pomyliłem się. Pierwszą uwagę otrzymałem dyskretnie wyszeptaną do ucha. Był czujny, a jednocześnie wyważony. Okazał się kimś bardzo silnym i niezwykle pewnym kierunku, w którym wyruszył z filmem "Hiszpanka". Nie oznacza to, że nie słuchał głosów, rad i opinii. To nie jest człowiek, który trzyma się kurczowo swojego wariantu. Zaimponował mi swoją postawą.