Poprzednio, w "Kapitanie Ameryce: Pierwszym starciu", grałeś Bucky'ego, teraz grasz jego późniejsze wcielenie, Zimowego Żołnierza. Czy była to dla ciebie zupełnie nowa rola, czy raczej rozwinięcie wcześniejszej?
Sebastian Stan: Zimowy Żołnierz to facet po praniu mózgu, co czyni z niego zupełnie inną postać, musiałem się jej od nowa nauczyć. Na szczęście kręciliśmy moje sceny trochę nietypowo jak na tak dużą produkcję, bo chronologicznie, i dzięki temu sam mogłem się zapoznać ze swoim bohaterem nieco lepiej, stopniowo, ostrożnie, krok po kroku. Lecz to zupełnie ktoś inny niż stary, poczciwy Bucky Barnes, jakiego już poznaliśmy. Dlatego też podszedłem do Zimowego Żołnierza jak do zupełnie nowej roli, ale w miarę rozwoju fabuły starałem się wkomponować w jego portret pewne cechy charakteru dawnego przyjaciela Kapitana.

Reklama

No i miałeś okazję zagrać czarny charakter, faceta, który jest zmorą głównego bohatera, o czym chyba marzy niemal każdy aktor. Zło pociąga?
Przynajmniej to filmowe! Faktycznie tak się przyjęło, że bohater negatywny jest dla aktora atrakcyjniejszy, ale są ku temu powody. Przygotowując się do roli, musisz głębiej poszukać motywacji swojej postaci, często, z uwagi na to, że opowiada się po tak zwanej ciemnej stronie mocy, trudniej zrozumieć, czemu robi to, co robi; w jego głowie zachodzą odmienne procesy. Choć akurat Zimowy Żołnierz to postać manipulowana, często bezwolna, przypominająca marionetkę, rozdarta, nadal stojąca w rozkroku pomiędzy dobrem a złem. Tym bardziej cieszy mnie, że miałem okazję go zagrać, to bohater mocno niejednoznaczny.

Znakiem charakterystycznym Zimowego Żołnierza jest metalowe ramię. Czy był to element kostiumu, czy popis specjalistów od grafiki komputerowej?
Ramię było animowane jedynie w okolicy łokcia, przy stawie, gdyż na tej części nie miałem kostiumu, bo musiałem zachować swobodę, a guma, z jakiej był zrobiony ten element stroju, krępowała mi ruchy. Jednak fajnie to wszystko wygląda na ekranie. Miałem do wyboru trzy czy cztery różne modele i pozwolono mi zdecydować, który z tych gadżetów chcę nosić na filmie. Cóż, może jestem powierzchowny, ale nie będę oszukiwał – wybrałem ten najbardziej błyszczący.

Nosisz także maskę, jesteś ciągle obwieszony bronią, a uczestniczysz w naprawdę dynamicznych scenach akcji. Nie przeszkadzały ci te gadżety?
Podczas walk z Chrisem Evansem obaj musieliśmy być szybcy, elastyczni, gotowi na każde ujęcie i nic nie mogło nam przeszkadzać. Lecz w mało której scenie mogliśmy sobie pozwolić na zrzucenie choćby jednego elementu kostiumu. A kręciliśmy w lecie, było piekielnie gorąco, pociłem się nieustannie, robiło mi się słabo. Nakładanie tego wszystkiego to robota dla paru ludzi, ciągle miałem przy sobie kogoś, kto mi pomagał z kostiumem, gdziekolwiek się nie odwróciłem, już ktoś do mnie biegł, żeby coś poprawić, techniczni plątali mi się pod nogami.

Chcesz powiedzieć, że sam wykonywałeś te akrobacje na dachach rozpędzonych aut?
Niezupełnie! Mamy znakomitą ekipę kaskaderów, którzy zajmowali się choreografią scen akcji, ale robiliśmy, co mogliśmy, i cieszę się, że miałem okazję się wykazać, bo przeważnie aktora trzyma się z dala od takich rzeczy, aby przypadkiem nie zrobił sobie kuku. Nieraz nie mogłem się doczekać, aż pozwolą mi coś rozwalić albo znowu będę musiał bić się z Chrisem. Czysty zastrzyk adrenaliny.

Obaj ćwiczyliście też pod okiem instruktorów sztuk walki.
Tak, przeszliśmy intensywny kurs MMA, no i oczywiście spędzałem długie godziny na siłowni, ale nic nie przygotowało mnie do noszenia tej piekielnej maski, w której dosłownie się dusiłem, szczególnie podczas scen akcji, gdzie musiałem skakać i biegać. Nie mogłem złapać oddechu i nieraz psułem ujęcie, bo musiałem ją natychmiast zerwać, żeby nie zemdleć, nieustannie kręciło mi się w głowie.

Podpisałeś kontrakt z wytwórnią na kilka filmów – czyżby oznaczało to nie tylko kolejne występy Zimowego Żołnierza, lecz także przejęcie pałeczki, lub raczej tarczy, po Chrisie Evansie?
Nie mam pojęcia. Naprawdę, nie bujam. Kevin Feige, szef Marvel Studios, nie dzieli się z nami praktycznie niczym.

Kino komiksowe, nie tylko to spod znaku Marvel Studios, to dzisiaj istotna gałąź przemysłu rozrywkowego, ale i popkulturowy fenomen. Czemu akurat teraz zaskoczyło?
Bo nigdy wcześniej nie dysponowaliśmy taką technologią. Nie było lepszego czasu, aby kręcić podobne filmy, dziś posiadamy środki, aby pokazać na ekranie praktycznie wszystko, co tylko nam się zamarzy, przenieść komiks do kina, co było przecież niemożliwe 20 lat temu. To nie tylko kwestia techniki, lecz także rozsądek w konstruowaniu scenariuszy przyczynił się do globalnego sukcesu kina komiksowego. Kiedy oglądasz te filmy, nie masz uczucia wtórności, to całkowicie oryginalne rzeczy, jakich jeszcze na ekranach nie było.