W 2013 roku na polskie filmy sprzedano 7,2 mln biletów. To oznacza, że co piąty widz wybrał właśnie rodzimą produkcję. Z 39 polskich premier najlepiej poradziła sobie "Drogówka" Wojciecha Smarzowskiego z wynikiem trochę ponad 1 mln widzów (drugi film pod względem frekwencji). Skąd ten sukces?

Reklama

– Na to, że Polacy chętnie chodzą na polskie filmy złożyły się trzy rzeczy. Jedna jest niezmienna: widzowie lubią oglądać rodzime produkcje, z ulubionymi aktorami w rolach głównych. Również dlatego, że w trakcie seansu nie trzeba czytać napisów ani słuchać dubbingu. Tak jest na całym świecie i zawsze będzie – mówi Tomasz Raczek. – Na dobre wyniki frekwencyjne polskiego kina ma również wpływ fakt, że to ciekawy okres w jego historii. W ostatnich latach powstało wiele znakomitych filmów, choć dotyczy to tylko kina poważnego, artystycznego. Z rozrywkowym nadal mamy ogromny problem. Obrazy trafiające na ekrany (najświeższy przykład to "Wkręceni") prezentują fatalny, wręcz żenująco zły poziom. I niestety, nic się w tej dziedzinie nie poprawia.

– Ważne więc, by rozróżnić te dwa rodzaje kina: kiepskie – rozrywkowe i autorskie, które przeżywa zdecydowanie lepszy okres. Jego najwybitniejszym obecnie przedstawicielem jest Wojtek Smarzowski. To fenomen na skalę światową – nigdzie indziej filmy poważne nie stają się hitami box office'u. Takimi, jak "Drogówka" – największy przebój kinowy w Polsce ubiegłego roku. W naszym kraju nastąpiło odwrócenie ról – rolę kina popularnego spełniają obrazy artystyczne – podkreśla w rozmowie z dziennik.pl jeden z najbardziej znanych krytyków w Polsce. – Tymczasem na świecie mamy kryzys produkcji z Hollywood. To właśnie trzeci z powodów wzrostu zainteresowania polskimi filmami. Z amerykańskim kinem rozrywkowym też jest źle. Superprodukcje nie spełniają pokładanych w nich nadziei. Brak nowych pomysłów, więc oglądamy kolejne remake'i i sequele. Od czasu "Avatara" nic nowego w tej dziedzinie na świecie się nie wydarzyło. Polepszenie poziomu filmów z Polski i spadek "formy" hollywoodzkich produkcji wyjaśniają dlaczego widzowie wybierają te pierwsze – mówi Tomasz Raczek.

W tym roku może być równie dobrze. Już w weekend otwarcia dla "Pod Mocnym Aniołem" tego samego reżysera obejrzało aż 254 tysiące osób, a przed nami jeszcze premiery "Jacka Stronga" Pasikowskiego czy "Miasta 44" Komasy. Tak dobrą pozycję rodzime kino w zderzeniu z produkcjami zagranicznymi (czytaj z Hollywood) w Europie ma tylko we Francji i Wielkiej Brytanii.

Reklama

>>>Polskie kino wychodzi na prostą