Nie ma takiego dna, od którego by się nie odbił. Nie ma takiej hańby, zarówno w wymiarze zawodowym, jak i prywatnym, której nie przekułby w sukces. Na temat Polańskiego powstały tysiące prac – od filmoznawczych rozpraw po tabloidowe rozliczenia, filmowe dokumenty, sądowe wypisy. Mimo to pozostaje sfinksem. Jest osobowością pełną sprzeczności, zagadkową i nieprzeniknioną.
W wizerunku publicznym Romana Polańskiego nie ma miejsca na konfesję, rozżalenie, łzy. Reżyser broni się przed takimi uczuciami ironią, poczuciem humoru, niekiedy cynizmem. To ważna osobowościowa cecha, która pozwoliła mu przetrwać najtrudniejsze momenty. – Jak daleko sięgam pamięcią, granica między fantazją a rzeczywistością była u mnie beznadziejnie zamazana – pisał. Polański, zestawiający rzeczywistość z jej fantasmagoryczną kreacją, jest uciekinierem z własnego życia. Dezerterem autobiografii.
Gdyby nie traumatyczne doświadczenia, które go spotkały, można by podejrzewać, że był również scenarzystą własnego życia. Multiplikatorem legend, bajarzem, mistyfikatorem. W opublikowanej w Polsce w 1989 roku autobiografii "Roman", opisując najciemniejsze fragmenty – choćby dzieciństwo spędzone w krakowskim getcie – starannie pilnował, żeby nie powiedzieć zbyt wiele, by wyważać proporcje. Nie dopowiadać, co było prawdą, co jest zmyśleniem.
Z drugiej strony przyjaciółka, która pracowała przy "Pianiście", opowiadała mi, że Polański (który wcześniej odmówił Spielbergowi reżyserii "Listy Schindlera", uznając, że materia filmu jest zbyt bliska jego pamięci) na planie "Pianisty" bywał oschły, wymagający. Często się awanturował. Równolegle w trakcie pracy Polański nawet mimochodem nie wspominał, że jest wyczulony na każdy detal, ponieważ getto pamięta z autopsji. Wie, jak wyglądało, poznał je od podszewki. Kiedy mniej więcej w połowie zdjęć zażyczył sobie, żeby w scenie wysyłania Żydów do obozu koncentracyjnego wśród statystów na pierwszym planie pojawiła się kobieta w ciąży, było wiadomo, że chodzi o matkę Polańskiego. Uderzana kolbami przez esesmanów w zaawansowanej ciąży została wepchnięta do wagonu, wkrótce została zamordowana w Oświęcimiu. Realizując tę scenę, był szczególnie wymagający, niezadowolony, zdenerwowany – wszyscy jednak milczeli, pracowali w idealnej ciszy. To była jego historia. W kinie pokazał to, o czym nie potrafił nikomu opowiedzieć.
Od dziecka był maniakiem filmu. W niedawnym wywiadzie dla austriackiego pisma "Profil", Roman Polański wspominał o kulcie, jakim darzył niegdyś bajki z wytwórni Disneya czy hollywoodzkie musicale. Jako maluch chodził do kina z siostrą, która "była zwariowana na punkcie filmów". Reżyser wspomina, że podczas popołudniowych seansów nieraz kazała mu – jeśli musiał – sikać pod fotel, bo nie miała ochoty prowadzić go do toalety i stracić przez to jakąś scenę.
– Po co i dla kogo robi się takie filmy? – pytał retorycznie w 1961 roku dziennikarz "Ekranu" wysłany na plan "Noża w wodzie". Reporterka "Filmu" była mniej sceptyczna, jednak sądząc z jej reportażu, fascynowała ją przede wszystkim "światowość" miejsca, gdzie realizowano zdjęcia: – Na ulicy nikogo nie dziwi tutaj widok Murzyna w dressie, rano w barze mlecznym spotkać można arabskich studentów (pisownia oryginalna – red.).
Jak pamiętamy, po nakręceniu "Noża" na zawsze wyjechał z Polski. Tylko najbardziej wytrawny poszukiwacz rodzimych śladów w twórczości reżysera odkryje kilka zapadających w pamięć mikroscen albo dialogów wywodzących się z lokalnego slangu w "Lokatorze" (1976), "Piratach" (1986) czy w "Matni" (1966). – Życie jest nieustającym gwałtem – mówił w 1968 roku. – Wiem coś o tym. Nie tylko dlatego, że mieszkałem kilka lat w USA, ale dlatego że w głębi pozostałem Polakiem: kiedy urodziło się w Polsce, w epoce, w której ja się urodziłem, nie można nigdy zapomnieć prawa gwałtu.
Przez lata okazjonalnie wracał do kraju jako legenda, bożyszcze salonów, a w 2002 roku nakręcił u nas "Pianistę", swój najbardziej osobisty film. – Gdyby mnie pan zapytał, który film powinno się umieścić na moim grobie, byłby to "Pianista" – mówił w rozmowie ze Stefanem Grissemannem we wrześniu 2009 roku, na dwa tygodnie przed zatrzymaniem w Zurichu. Zapytany w tym samym wywiadzie o prace nad powstającym wówczas "Autorem widmo" (2010), Polański odpowiadał: – Na tym etapie filmowiec widzi przed sobą same drzewa, ale nie widzi lasu – stoi zbyt blisko. Gdy widzę pierwszą, surową, próbną wersję któregoś ze swoich filmów, w pierwszej chwili mam ochotę popełnić samobójstwo. Mogę się nie wiem jak intensywnie przygotowywać na tę chwilę, a mimo to, oglądając materiał w tej wstępnej fazie, jestem kompletnie zdołowany. Zawsze wtedy gorączkowo się zastanawiam, do jakiej innej roboty mógłbym się nadać.
– Popisywanie się formą jest brednią – irytował się Polański, odpowiadając na pytanie studenta łódzkiej Szkoły Filmowej zadane podczas legendarnej wizyty reżysera w macierzystej uczelni w 1981 roku. To fragment głośnego dokumentu Wiktora Grodeckiego "Portret artysty z czasów młodości". W kinie Romana Polańskiego istotnie nie ma formalnych popisów, a granice między rzeczywistością obiektywną i subiektywną właściwie nie istnieją. I dalej: patologia jest częścią zdrowego krwiobiegu, a tak zwane pozory zazwyczaj mylne. W "Nożu w wodzie" chłopak trafiający na jacht snobów i dorobkiewiczów początkowo uosabia mit idealistycznego buntownika bez powodu, w efekcie okazuje się pięknoduchem, marzącym o identycznym jachcie i dolce vita. Psychiczna choroba bohaterki "Wstrętu" celnie metaforyzuje się w uniwersalnym przesłaniu postulowanej przez Karen Horney "neurotycznej osobowości naszych czasów". Trelkovsky, bohater "Lokatora", drobny urzędnik polskiego pochodzenia, staje się więźniem paryskiej kamienicy zamieszkałej przez straszliwych mieszczan. Jego obsesja jest konsekwencją burżuazyjnej choroby, której epicentrum stanowi dom. Oglądając "Dziecko Rosemary", nie dowiemy się, czy realistycznie opowiadana historia była relacją autentycznego osaczenia tytułowej Rosemary przez siły nieczyste, czy jedynie efektem jej chorobliwych projekcji. Z kolei bohater "Dziewiątych wrót" (1999), filmu nawiązującego dialog z "Dzieckiem Rosemary" – ekspert od starodruków, szukający księgi z rycinami Lucyfera, staje się nieoczekiwanie everymanem. Kwintesencją przeciętności.
Polański to jeden z ostatnich, wielkich mistrzów kina, który potrafi perfekcyjnie opowiadać obrazem. Wykorzystywane przezeń środki wizualne, ściśle podporządkowane przyjętej konwencji, służą "kinogenii". To określenie, wymyślone niegdyś przez koryfeuszy nowej fali, idealnie oddaje charakter stylu reżysera. Kinogenia, czyli wszystko.
Realizował thrillery, komedie i horrory, kryminały i melodramaty, kino przygody i sensację, adaptował Szekspira, Hardy’ego i pisarzy współczesnych, a wkrótce czeka nas kinowa premiera erotycznego "Venus in Fur".
Jedynym łącznikiem wszystkich tych tytułów był zawsze on sam. Reżyser, demiurg, kreator, sceptyczny obserwator. Roman Polański.