Nie irytuje cię bycie określanym jako "nowy James Dean"?

Jakub Gierszał: Uważam, że to zupełnie niepotrzebne. Rozumiem tę nomenklaturę, ale z drugiej strony zupełnie jej nie rozumiem. Podejrzewam, że to ułatwia przeciętnemu czytelnikowi gazet i widzowi rozeznanie w tym, po jakim rejonie się poruszamy, ale dla mnie jest to zupełnie nieadekwatne porównanie. Poza tym, nie ja pierwszy jestem tak nazywany. Kiedyś Zbigniew Cybulski, Daniel Olbrychski a ostatnio, z mojego pokolenia, Mateusz Kościukiewicz również byli tak nazywani. Rozumiem to, ale osobiście nigdy bym tak o nikim nie powiedział, ponieważ jednostka jest jednostką. Jestem Kubą, a nie kimś innym.

Reklama

Istotną częścią westernu jako gatunku filmowego była zawsze pewnego rodzaju jednowymiarowość. Do pewnego momentu w historii kina, bohaterowie westernów byli albo źli albo dobrzy. Wasze postaci nie są tak przejaskrawione.

Z pewnością nie jest to typowy western, ponieważ nie występują tu czarno-białe charaktery. Nie ma banalnego rozróżnienia na "tego złego" i "tego dobrego", jak to ma miejsce choćby w oryginalnej "Yumie". Jest to historia współczesna, która korzysta z westernowych archetypów. Kiedyś widz wolał oglądać jaskrawe postaci, dziś woli bardziej złożonych bohaterów.

Masz już przygotowane plany na najbliższy czas?

Chciałbym popracować trochę za granicą. Chciałbym wykonywać rzetelnie swoją pracę i, jeśli się uda, rozszerzyć swoją działalność na jakieś małe role w zagranicznych produkcjach. Bardzo chciałbym zobaczyć, jakie zasady pracy panują w innych krajach. Poza tym, im więcej ludzi poznajesz, tym jesteś bogatszy wewnętrznie.