Po drugiej wojnie światowej kino hollywoodzkie nie potrafiło, ale również nie miało pomysłu na to, w jaki sposób opowiadać o problemach młodych ludzi w Ameryce. Czy tematem przewodnim powinna być wojna, cierpienie czy może infantylne opowieści o pierwszych zakochaniu, konfliktach rówieśniczych w gronie nastolatków? Nicholas Ray w zasadzie jako pierwszy spróbował pokazać w Hollywood prawdziwe nastroje ówczesnych osiemnastolatków. Piętnaście lat od kapitulacji Niemiec młodzi ludzie mieli dosyć powagi, starali się odnaleźć w rzeczywistości na nowo. Ich problemy nie wiązały się z sytuacją międzynarodową czy publiczną, ale prywatną, intymną. Chodziło o kłopoty z tożsamością, niemożność nawiązywania właściwego kontaktu z rodzicami, osobowościowe zagubienie wywołane dojrzewaniem. Ray pokazał te dylematy bez retuszu, chociaż w kilku ważnych fragmentach musiał iść na ustępstwa wobec cenzury obyczajowej.

Reklama

W "Buntowniku bez powodu" rzeczywistość dzieli się na dwie odrębne części. Strefę ludzi dorosłych, zbyt poważnych, zasklepionych w surowych zasadach, nietolerancyjnych oraz frenezję zagubionej młodości szukającej zrozumienia u starszych, ale nieznajdującej jej. Żeby ów odważny koncept mógł się powieść, Nicholas Ray musiał znaleźć świeże, nieograne wcześniej twarze aktorskie. Trafił najlepiej jak tylko możliwe. Odnalazł Jamesa Deana. W "Buntowniku" Dean stworzył portret, z którym natychmiast zidentyfikowali się młodzi ludzie na całym świecie. Bunt Starka nie miał jednoznacznego powodu, argumentem była bolesna egzystencjalna rana ropiejąca wobec nierozumienia, braku prawdziwych ambicji i niespełnionych marzeń o przyjaźni i miłości. Przyjaźń była nawet w tym kontekście ważniejsza od seksu, oznaczała zrozumienie, którego młodym ludziom brakowało najbardziej.

"Buntownik bez powodu" ma również czarną legendę. Troje aktorów grających w nim główne role umarło młodo, w dramatycznych okolicznościach. James Dean w wieku 24 lat zginął w wypadku samochodowym, Natalie Wood utonęła, a Sal Mineo został zamordowany. W wydanych w tym roku "Filmidłach" Agnieszki Osieckiej, zbiorze szkiców filmowych poetki, znalazła się także recenzja "Buntownika bez powodu". Osiecka pisała o Deanie: – Zbuntowany przeciwko wszystkiemu, bezsilny wobec wszystkiego. Po wielu latach trudno jednoznacznie oceniać jego aktorstwo. Wyrokować, co u Deana było nowatorskie, co jednak przesadzone. Idealnie trafił w filmowy czas: spotkał utalentowanych reżyserów, którzy potrafili złapać w locie wielki czas Jamesa. Nie ma żadnego znaczenia detektywistyczne śledztwo, czy James Dean był rzeczywiście podobny do Jima Starka z "Buntownika bez powodu", czy popkulturowo wymyślił siebie na modłę bohatera filmu, na pewno jednak jego legendy nie można było zaprogramować. Legendę tworzą czasy.

Najwidoczniej James Dean uruchomił w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku nieoczywistą potrzebę intymnego sprzeciwu wobec spraw niekoniecznie wielkiej wagi: surowego wychowania rodziców, braku miłości, poczucia odrzucenia, nadziei na udane życie erotyczne. "Buntem bez powodu" idealnie trafił w zbiorową podświadomość, a jego mit zupełnie się nie zdewaluował, niezależnie od kolejnych rewolt, rebelii i skandali. Nie zestarzał się zresztą ani on, ani nawet jego fryzura. W 1955 roku, kiedy kręcono "Buntownika bez powodu", obowiązywały zabawne grzywki na żelu, dzisiaj szczyt obciachu, tymczasem niesforne fale Deana wciąż są na fali. Marilyn Monroe powiedziała po jego śmierci: – Bez Deana już nigdy nie będę taka sama. Nigdy nie przestanie mi go brakować. Wciąż brakuje ich obojga. Wybrańcy bogów umierają młodo, zostają na zawsze.

BUNTOWNIK BEZ POWODU | USA 1955 | reżyseria: Nicholas Ray | dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty | czas: 111 min