Co ty na to, że porównują cię do Jamesa Deana?
Jakub Gierszał: Trochę mnie to bawi, ale trochę też denerwuje. Myślę, że określenie pojawiło się w związku z psychologicznym profilem "Zygi", bohatera, którego gram w "Yumie" Piotra Mularuka. Ale to komplement na wyrost. Nie chciałbym stylizować się na kogokolwiek.
Dominik, którego grasz w "Sali samobójców", nie radzi sobie z oczekiwaniami narzucanymi przez rodziców, szkołę, środowisko.
Ciągle ktoś mówi mu, jak powinien wyglądać, o czym myśleć. Ale żaden z drogowskazów nie jest klarowny. Dominik nie wie, dlaczego powinien iść na studia i robić karierę. Jest inteligentny i nadwrażliwy. Być może dlatego tak mocno odczuwa brak kręgosłupa moralnego, który pomógłby mu w podejmowaniu właściwych decyzji.
Określenie "kręgosłup moralny" kojarzy mi się z niedzielną katechezą.
Każdy, kto zobaczy "Salę samobójców", zrozumie, że nie chodzi o żadną ideologię, tylko portret pewnej postawy. Dominik nie jest facetem bezwolnym, ale zwyczajnie nikt mu dotąd nie powiedział, co jest w życiu ważne.
I dlatego tak desperacko chwyta się sytuacji, w których traktowany jest nie tylko jako ktoś atrakcyjny?
Lgnie do ludzi, którzy obdarzają go akceptacją, ciepłem albo miłością. Fascynuje go kolega z klasy Aleks oraz Sylwia, dziewczyna, którą poznaje w internecie.
Ale czy naprawdę chodzi o akceptację, ciepło, miłość?
Nie wiem, wszystko ma dobrą i złą stronę. Niedawno odgrzebałem jeden z pierwszych mejli przysłanych mi przez Janka Komasę. Miałem za zadanie stworzyć sobie w głowie portret Jana Pawła II – z jednej strony przywołać w pamięci sprawy niepodważalne: charyzmę, humanizm, tolerancję papieża; z drugiej liczne grzechy instytucji, na której czele Jan Paweł II stał i które siłą rzeczy firmował. Doszedłem do wniosku, że żyjemy w czasach bez jednoznacznych wartości i autorytetów.
Dominik to ofiara tego społecznego wybrakowania?
Na pewno. Z determinacją lokuje uczucia w ludziach, którzy, jak mu się wydaje, akceptują go takim, jaki jest. Przecież Sylwia jest postacią negatywną, niszczącą. Ale ona także, podobnie jak Aleks, daje Dominikowi siłę. Mówi: możesz decydować o sobie, możesz być okrutny i niesprawiedliwy. Masz moc.
Rzeczywiście, Dominik potrafi być agresywny i niesprawiedliwy. Na przykład w scenach kłótni z matką.
Jego stosunek do matki jest skomplikowany. Oglądając "Salę samobójców", odkryłem, że jest to również film o postępującej chorobie całej rodziny. Nie wiadomo, gdzie tkwi geneza tej degrengolady. Przecież Agata Kulesza i Krzysztof Pieczyński, moi filmowi rodzice, nie grają potworów. Rodzice jak inni. Zabiegani, skupieni na sobie, na swój sposób kochający syna. Jednak wszyscy w tej rodzinie chorują na brak czułości, empatii, nieumiejętność przekazywania uczuć. Pracując nad rolą Dominika, sporo myślałam o Hamlecie i jego relacji z Gertrudą. W "Sali samobójców" związek bohatera z matką jest równie mocny, biologiczny. Ostatnie słowo Dominika w filmie brzmi: mama.
Sylwia grana przez Romę Gąsiorowską to wykwit anonimowej, często destrukcyjnej społeczności wirtualnej. Czy twoje pokolenie nie wyobraża sobie życia bez internetu?
Staram się podchodzić do tego z dystansem. Nie mam konta na Facebooku, wychowywałem się, grając w piłkę i biegając po podwórku, ale przyglądam się temu zjawisku z uwagą. YouTube wdarł się w naszą kulturę, o powstaniu Facebooka David Fincher zrobił film, dzieciaki uczą się liter z klawiatury, internet stał się molochem bez dna. Sam codziennie przeglądam portale, internet zastępuje mi prasę drukowaną, traktuję sieć jak gazetę codzienną.
I na pewno wpisujesz do Google’a swoje nazwisko...
Nie, ale moja mama sprawdza czasami i donosi mi o wszystkich komentarzach...
W "Sali samobójców" destrukcyjna siła internetu została, moim zdaniem, przedstawiona zbyt jaskrawo. Nie bardzo wierzę w totalne załamanie Dominika po obejrzeniu kompromitujących go materiałów na Facebooku.
Przygotowując się do zdjęć, zaliczyliśmy z Jankiem Komasą kilka imprez organizowanych przez nastolatków. Uderzyło nas, że na tak zwanych domówkach obowiązuje znane z modnych warszawskich klubów prawo segregacji. Nie wszyscy chętni mogą się dostać. Selekcjoner, najczęściej gospodarz, wybiera tylko najładniejszych albo najbogatszych. Któregoś wieczoru obeszliśmy kilka imprez. Wszystkie, łącznie ze studniówką, były niewypałami. Wulgarne, anemiczne, wysilone. Jednak następnego dnia na Facebooku wyglądały świetnie. Na zdjęciach ktoś się całował, tańczył. Ktoś też wymiotował. To nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, ale było trwałym świadectwem. Fejs mówi: było zajebiście. I Fejs ma rację. Dominika to załamało.
Dlaczego nie godzisz się na intensywną aktywność w mediach?
Udzieliłem kilku wywiadów, ale promuję film, nie markę Jakub Gierszał. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w tym zawodzie trzeba iść na kompromisy. Mam jednak nadzieję, że nie stracę czujności.
A co myślisz, kiedy czytasz o sobie, że masz swoje pięć minut, które powinieneś wykorzystać jak najlepiej, najintensywniej?
Chciałbym jednak popracować trochę dłużej, żeby w przyszłości móc powiedzieć: tak, jestem aktorem, jestem twórcą. Marzę o tym, żeby otrzymywać różne propozycje, spełniać się w wielu gatunkach, podejmować nowe próby. Szczęśliwie po psychologicznej "Sali samobójców" gram teraz w zupełnie odmiennym, sensacyjnym filmie, "Yuma".
W szekspirowskim "Hamlecie" w reżyserii Jana Peszka, dyplomowym przestawieniu PWST w Krakowie, dostałeś wymarzoną tytułową rolę.
Pracując nad tą rolą, czerpałem inspirację również z "Sali samobójców". Jak wspominałem wcześniej, "Hamlet" był jedną z najważniejszych lektur kierunkujących mnie w myśleniu o postaci Dominika. Ogromne znaczenie miała również osobowość Jana Peszka. Jest znakomitym pedagogiem. Podrzuca pewne pigułki myśli, które wracają w odpowiednim miejscu i czasie.
Kto, poza Peszkiem, jest dla ciebie wzorem wśród aktorów?
Mam ogromny szacunek dla osobowości takich, jak Janusz Gajos, Zbigniew Zapasiewicz, Marek Kondrat. Udowodnili, że ten zawód można traktować serio. Kiedy czytam wywiady z Alem Pacino, to ich lektura inspiruje mnie, żeby się rozwijać, iść do przodu, sięgać coraz głębiej.
Jesienią w kinach pojawi się "Yuma". Czy to nawiązanie do klasycznego westernu Delmera Davesa z 1957 roku, "15: 10 do Yumy"?
Na granicy polsko-niemieckiej, na początku lat 90. XX wieku młodzi ludzie "jumali", czyli kradli towary z Niemiec, przewożąc je w pociągu, który ruszał o 15.10. W Polsce było wtedy szaro i brudno, a w Niemczech można było dostać – i zabrać – wszystko, o czym się zamarzyło. Rowery, sprzęt elektroniczny, z czasem nawet samochody.
Grany przez ciebie Zyga nie jest jednak typowym złodziejem.
Myślę o nim z sympatią. To dobry chłopak, marzyciel z ambicjami zmiany świata, trochę Robin Hood. Zabiera bogatym, ponieważ widzi dookoła biedę, robi to z dobrego serca.
Domyślam się, że realizując film w Niemczech, czułeś się równie dobrze jak w Polsce.
Mieszkałem w Niemczech do jedenastego roku życia. Miałem zaledwie dwa miesiące, kiedy rodzice wyjechali z Polski.
W 1988 roku aktorski wydział PWST w Krakowie ukończył twój ojciec Marek Gierszał, pracujący dzisiaj z powodzeniem jako reżyser teatralny.
Ojciec na pewno zaszczepił we mnie pasję do aktorstwa, filmu i teatru. Decyzja o tym, żeby studiować w Krakowie, była podyktowana również jego doświadczeniami. Przez chwilę wahałem się wprawdzie między Krakowem i Łodzią, ale w końcu zdecydowałem się na Kraków. Nie żałuję.
Patrząc na biografie najciekawszych aktorów z ostatnich lat, widać pewną prawidłowość: studia w Krakowie i szybka przeprowadzka do Warszawy.
W Krakowie miło spędza się czas, ale wcześniej czy później zaczynamy myśleć o ucieczce. Nie wiem, o co dokładnie chodzi, być może o magmowaty, zawiesisty klimat tego miasta, jakieś spowolnienie. Na studiach tak bardzo się tego nie czuje, bo najważniejsza jest praca, rozwój. Przesiadujemy na uczelni od rana do wieczora, ale potem zaczyna się mimowolne spowolnienie. Chciałbym tego uniknąć.
A jak z perspektywy czasu wspominasz debiut we "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha?
Byłem zafascynowany planem filmowym, panującą tam atmosferą. Patrzyłem na kolegów i Jacka Borcucha i myślałem: "Wow, ja naprawdę tutaj jestem"! Od tamtego czasu trochę się zmieniło. Ale ten film zawsze będzie ważnym punktem odniesienia, jak pierwszy raz z dziewczyną, jak wszystko, co kochamy.
BIO:
Jakub Gierszał (ur. 1988) – studiuje na krakowskiej PWST. Na ekranie zadebiutował w filmie Jacka Borcucha "Wszystko, co kocham". Niebawem zobaczymy go na ekranie w filmach "Yuma" Piotra Mularuka i "Milion dolarów" w reżyserii Janusza Kondratiuka.