Film jest wyrozumiałym lustrem sarmackiego charakteru Polaków, rodzimych wad i zalet. Historia dwóch zwaśnionych rodów, która zadawniony spór o miedzę przeniosła na ziemie zachodnie, była w prostej linii kontynuacją polskości opisywanej przez Fredrę w "Zemście". Fenomen dzieła Chęcińskiego wymyka się jednak jednoznacznym interpretacjom. Na sukces przedsięwzięcia złożyło się też usytuowanie jej w określonym kontekście politycznym, i bodaj po raz pierwszy w polskim kinie wykorzystanie na taką skalę jędrnej, kresowej gwary. Kolejne części sagi: "Nie ma mocnych" z 1974 roku i "Kochaj albo rzuć" z 1977 roku, wyglądają przy pierwowzorze jak pozycje wymuszone przez koniunkturę, mają również nieprzyjemny wydźwięk ideologiczny. Swatanie Ani Pawlakówny w "Nie ma mocnych" oraz perypetie związane z podbojem Polonii chicagowskiej w "Kochaj albo rzuć" były laurkowym, zakłamanym obrazem PRL-u. Można by mnożyć kolejne zarzuty, ale z kultem i tak przecież nie wygramy. Jak mawiał Pawlak: "Wróg! Ale mój, swój, nasz – na własnej krwi wyhodowany!". Widzowie i tak wiedzą, co dobre.
Sukces "Samych swoich" był w równej mierze zasługą reżysera Sylwestra Chęcińskiego, autora scenariusza Andrzeja Mularczyka oraz fenomenalnych odtwórców wiodących ról: Wacława Kowalskiego – Pawlaka i Władysława Hańczy – Kargula.
SAMI SWOI, NIE MA MOCNYCH, KOCHAJ ALBO RZUĆ | reżyseria: Sylwester Chęciński | dystrybucja: Best Film
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama