"Dzień w Juriewie" (aka "Yuryev Den")
Rosja 2008; Reżyseria: Kiriłł Serebrennikow; Obsada: Ksenia Rappoport, Jewgienia Kuzniecowa, Sergiej Sosnowskij ; Dystrybucja: Vivarto; Czas: 138 min; Premiera: 2 października; Ocena 4/6



W nowym rosyjskim kinie sytuacja, w której przybysze z prowincji zanurzają się w wielkomiejskiej dżungli („Słowo jak głaz”, „Rusałka”) albo dla odmiany przesiąknięci zachodnim zepsuciem ludzie z miasta odkrywają prawdziwe oblicze prowincji („Beema”, „4”, „Ostatni pociąg”) jest wręcz archetypiczna. Pryskają mity o bogactwie, łatwiejszym i lepszym życiu, a z drugiej strony rozpływają się arkadyjskie wizje raju nieskażonego złem. Kirył Serebrennikow w „Dniu w Juriewie” rozgrywa ten motyw wedle niemal klasycznego modelu.

Oto Liuba, światowej sławy śpiewaczka operowa, przyjeżdża z nastoletnim synem do rodzinnego miasteczka - prowincjonalnego Juriewa. Dla jej syna to zbędna 200-kilometrowa wycieczka, dla niej zaś podróż w czasie, cofnięcie się o 20 lat wstecz. Miasteczko, które pamięta, było sielską oazą spokoju. Tymczasem teraz to zapadła dziura, w której czas stanął w miejscu w momencie rozpadu imperium. Z pozoru piękne miejsce - piękna przyroda, staroruska architektura, ale topniejący śnieg odsłania cały syf. Liuba wpada w egzaltację i śpiewa operową arię na dzwonnicy, podczas gdy syn idzie na wystawę i znika bez śladu. Liuba zaczyna go szukać i wkrótce wsiąka w świat walonek, waciaków, hektolitrów gorzały, menelskiej degrengolady.

Reklama

p

W ramach kryminalnej zagadki umieszcza reżyser obraz całkiem przekonujący, wciągający klimatem, głębokimi czerniami. I choć to obraz namalowany tymi samymi farbami, jak te, które widzieliśmy wcześniej, to jednak odrobinę bardziej złożony i wieloznaczny niż większość typowych portretów ponurej rosyjskiej rzeczywistości.

Dwuznaczny jest już sam tytuł. „Juriew den” to oczywiście dzień w Juriewie, ale i dzień św. Jerzego - staroruskie święto, podczas którego wedle tradycji pańszczyźniany chłop, jeden raz w roku, mógł opuścić swego pana i przenieść się w inne miejsce. Liuba też opuszcza obcy, wielkomiejski świat pozbawiony Boga, wyprany z wartości i wraca na łono dawnej Rusi, prostych ludzi, którzy, choć piją, gwałcą, żyją jak zwierzęta, to jednak wierni są tradycji, strzegą wartości lepiej niż żerujący na ich nieszczęściu pop. Taki metaforyczny trop nadbudowuje Serebrennikow, uciekając się do symboli, alegorii, metafor, przeplataniu harmonijnej ciszy wieków z rozhisteryzowaną teraźniejszością. Rosyjskiej duszy szuka u Gogola, Dostojewskiego, w cerkiewnych chórach, prawosławnych rytach.

Reklama

Z jednej strony ta codzienna namacalna rzeczywistość Juriewa wygląda koszmarnie: traktowani jak zwierzęta, zwyrodniali więźniowie, szpital, w którym nie ma leków ani lekarzy, zapijaczeni menele bijący żony, chlanie na umór do nieprzytomności, byle zapomnieć o koszmarze, zagłuszyć ból duszy. Ale z drugiej strony jest to też rzeczywistość ponadczasowa, tchnąca rosyjskim duchem, takim samym za Piotra I, Mikołaja II, Stalina, Breżniewa, Jelcyna i Putina. To tu właśnie Liuba odnajduje dom. Zamiast zdzierać gardło w jakiejś Metropolitan Opera czy innej La Scali, woli szorować podłogę w zapyziałym szpitalu za 500 rubli miesięcznie, matkować gruźlikom i śpiewać duszą w cerkiewnym chórze. Jej dotychczasowe życie przestaje być ważne, nawet syn już nie musi się znaleźć, może zresztą w ogóle się nie zgubił.

To przecież stały motyw amerykańskiego kina, tyle że tu obciążony ideologicznym przesłaniem, że Rosja powinna szukać tożsamości w sobie samej, a nie w przeżartej zgnilizną Europie. Trochę bałamutny to sposób na lizanie ran po upadłym imperium. Ale po pierwsze fotogenicznie uwiarygodniony, a po drugie bardzo dobrze zrobiony.