"Weronika postanawia umrzeć" (aka "Weronika Decides to Die")
USA 2009; reżyseria: Emily Young; obsada: Sarah Michelle Gellar, Jonathan Tucker, David Thewlis, Melissa Leo; dystrybucja: Vision; czas: 103 min; Premiera: 2 października; Ocena 2/6
Magdalena Michalska, krytyk filmowy DZIENNIKA, o filmie:
Jakość pisarstwa Paulo Coelho jest, delikatnie mówiąc, dyskusyjna. Skoro jednak brazylijski pisarz sprzedaje miliony egzemplarzy swoich powieści na całym świecie, można by sądzić, że ekranizowanie jednej z nich jest – przynajmniej z rynkowego punktu widzenia – pomysłem dobrym. Zachęceni potencjałem komercyjnym książek Coelho twórcy zupełnie przeoczyli to, że są to teksty zwyczajnie mało filmowe. Niewiele się w nich dzieje, są fatalnie nielogiczne i ufundowane na wydumanych rozterkach papierowych bohaterów.
W „Weronika postanawia umrzeć” Coelho zamachnął się na studium szaleństwa, które ma z niczego nie wypływać i nie znajdywać freudowskich uzasadnień. Bohaterowie powieści, z tytułową Weroniką na czele, to ludzie, którzy mają wszystko, nie noszą w sobie żadnej skazy, nie mają tajemnicy – ot, po prostu są nieszczęśliwi. Smutek, pustka i rozpacz są cechą ich osobowości niezależną od świata zewnętrznego. Gdy więc do pięknej, niespełna 30-letniej kobiety (Sarah Michelle Gellar) dociera, że szczęścia na tym świecie nie ma, skrupulatnie połyka estetyczny zestaw pigułek i popija je drogim alkoholem. Niestety, nawet zabić Weronika nie potrafi się dobrze. Po dwóch tygodniach dziewczyna budzi się ze śpiączki w szpitalu psychiatrycznym prowadzonym przez nieuznającego konwencjonalnych metod leczenia doktora Blake’a (David Thewlis – świetny w „Nagich” Mike’a Leigh i „Całkowitym zaćmieniu” Holland). Wieści są jednak złe – leki uszkodziły serce i zostało jej tylko kilka dni życia.
p
Niewiarygodny koncept, niepodbudowany solidnym aktorstwem i poprowadzeniem filmu, wypada na ekranie niezajmująco. Problem Weroniki wydaje się sztuczny, a jej przemiana psychologicznie wątpliwa. Próba samobójcza bohaterki jest tak estetyczna i bezsensowna, że przestaje nas na starcie interesować. Wszystko odbywa się we wnętrzach pięknych, urządzonych z dbałością o najnowsze trendy w modzie jak w polskim serialu typu „Magda M.”, a i dramaty bohaterów dopasowują się do nich poziomem (lekiem na całe zło świata okazuje się tu udana zabawa autoerotyczna, sic!). Tę niewdzięczną materię dodatkowo dobija nijakie aktorstwo – zresztą tylko geniusz mógłby zagrać ciekawie tak płaskie postacie.
Snuje się więc snuje „Weronika...”, z rzadka przerywając sen widza niezamierzenie śmiesznymi pseudomądrościami made by Coelho („Rzeczywistość jest tym, co większość uzna za rzeczywistość”). Papier jest cierpliwy, ale doświadczeni scenarzyści powinni byli przewidzieć, że ten sam bełkot ze zwykłego banału, którym był w piśmie, na ekranie urośnie do banału do siódmej potęgi. A umieszczenie podobnych dialogów w zlepku niedobrze podrobionych klisz z filmów o nieprzystosowaniu, psychiatrykach, szlachetnych lekarzach o niekonwencjonalnych metodach, jest zwyczajnie żenujące. Szkoda w tym wszystkim Emily Young, reżyserki, która nieźle zaczęła (ma na koncie m.in. Nagrodę BAFTA dla najbardziej obiecującego młodego filmowca i nagrodę w sekcji Cinefondation w Cannes), zanim wpakowała się na minę tekstu Coelho.