"Do Czech razy sztuka" (aka "Nestyda")
Czechy 2008; Reżyseria: Jan Hřebejk; Obsada: Jiří Macháček, Emília Vášáryová, Simona Babčáková, Pavel Liška; Dystrybucja: ITI Cinema; Czas: 88 min; Premiera:18 września; Ocena 4/6
„Do Czech razy sztuka” (wyjątkowo niefortunne, na siłę zabawne tłumaczenie oryginalnego tytułu „Nestyda”, czyli „Rozpustnik”) to pierwszy film zrobiony przez Hřebejka bez nadwornego scenarzysty Petera Jarchovsky’ego i bez etatowego producenta Ondreja Trojana. Tym razem zabrał się Hřebejk za ekranizację „Opowieści o małżeństwie i seksie” najmodniejszego i najpopularniejszego obecnie w Czechach pisarza Michala Viewegha. A jednak zaskakująco wiele „Do Czech razy sztuka” z poprzednimi filmami łączy. Zwłaszcza z „Niedźwiadkiem”.
Jiří Macháček dla DZIENNIKA: To ja jestem gwiazdą?! >>>
Znów przedmiotem obserwacji staje się życie uczuciowe kobiet z przeszłością i mężczyzn po przejściach. Znów wszystko się sypie, tyle że tym razem z absurdalnego do kwadratu powodu... nosa. Oto od siedmiu lat raczej szczęśliwie żonaty Oscar (Jiří Macháček) zauważa u swej lepszej połowy Zuzanny (Simona Babčáková) defekt, którego wcześniej jakoś nie zauważył – wyjątkowo wydatny nos. I całą miłość szlag trafia. A że pod bokiem znajduje się węgierska opiekunka do dziecka, w dodatku chętna do całkiem perwersyjnych figli, tym łatwiej Oscar wyprowadza się z domu i postanawia korzystać z życia ile się da. Tyle że na początek zostaje wywalony z pracy pana od pogody w telewizji, a ochoczo smarująca ponętne krągłości bitą śmietaną węgierska bogdanka rychło okaże się marudną wegetarianką. Oscar poszuka więc bezpiecznej przystani u sporo starszej, ale całkiem jeszcze do rzeczy gwiazdy czeskiej piosenki (Emília Vášáryová), co to jeszcze pamięta demoludyczne spędy w Sopocie.
I tak jak w „Niedźwiadku” sprawy toczą się bardzo zwyczajną rzeczy koleją, bez histerii, egzystencjalnych załamań i wielkich dramatów. Ot ludzka rzecz: miłość się kończy albo wydaje się, że się kończy, ktoś zdradza, ktoś inny cierpi, ale do punktu wyjścia, do za dużego nosa Zuzanny, nie ma już powrotu. Pozostaje błądzenie w dżungli miasta i odkrywanie, że to, co kiedyś sprawiało przyjemność, już jej nie daje. Albo poszukanie nowego sposobu na życie, nowej prawdziwej miłości u boku kogoś mniej czułego na punkcie defektów urody.
Hřebejk pokazuje, że trudne sprawy, rozczarowania, wzajemne rany się między ludźmi zdarzają, bo po prostu muszą się zdarzać. Ale jego bohaterowie nie rozdzierają nad nimi szat, nie popadają w czarną rozpacz, tylko starają się być po prostu normalni. Jakoś żyć dalej, jakoś wszystko poukładać. A Hřebejk im sekunduje, wszystkich bez wyjątku traktując z czeską wyrozumiałością, a potencjalne mielizny zbyt ostentacyjnego dramatyzowania rozbraja śmiechem. Przemyca kilka ekscentryzmów, wprowadzając wątek teściów traktujących byłą synową jak córkę, aranżuje sporo przenikliwie dowcipnych gagów, wyciąga nawet zza kurtyny samego Karela Gotta we własnej osobie, ale nie popada w komediową łatwiznę. Wręcz przeciwnie, gdy trzeba, potrafi być refleksyjny, chwilami bywa też cyniczny, momentami groteskowy. Ale we wszystkich tonacjach jest prawdziwy, nie ma w jego filmie ani grama fałszu. Jest za to czeska lekkość opowiadania o poważnych w sumie sprawach. I pokora wobec życia, od którego nie da się wymagać więcej, niż jest w stanie dać, i które lepiej brać po prostu takim, jakie jest.