Jak w dzisiejszych czasach publiczność reaguje na film wydawany w dwóch częściach (premierę części drugiej zaplanowano na 20 sierpnia)? Da się sprzedać taka produkcję w kryzysie?

Reklama

Vincent Cassel: Publiczność nie jest taka kryzysowa, jakby nam się wydawało. Druga część „Wroga publicznego numer 1” była wyświetlana we Francji miesiąc po premierze pierwszej i, ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, miała bardzo dobry wynik.

Uważa pan, że Jacques Mesrine – gangster, który we własnych wspomnieniach „Instynkt śmierci” przyznał się do zamordowania około 40 osób – to postać, która zasługuje na film, a w tym przypadku nawet dwa filmy?

Pewnie, że to nie Napoleon czy generał De Gaulle. Nie biorę odpowiedzialności za czyny autentycznych postaci, które gram. Nie bardzo mnie obchodzi, na co one zasługują. Myślę w innych kategoriach: czy ta historia jest na tyle zajmująca, by opowiadać ją w dwóch odsłonach? Parę ładnych lat temu odrzuciłem propozycję zagrania w filmie o Mesrine, który miał reżyserować Barbet Schroeder, z dwóch powodów: bo był podzielony na dwie części i dlatego, że scenariusz zmierzał w kierunku heroicznej opowieści o legendarnym przestępcy. Tamten projekt upadł, ale nie upadł pomysł nakręcenia filmu o nim. Mówiąc szczerze, odrzucając wtedy rolę, trochę blefowałem – chciałem go grać, ale miałem na niego inny pomysł niż twórcy i chciałem, by trochę nagięli się do mnie. Po jakimś czasie Mesrine powrócił do mnie jako pomysł Jeana-Francois Richeta. Reżyser nie miał jeszcze scenariusza, gdy zwrócił się do mnie z tą propozycją. Postawiłem wtedy warunek: jeden film, a nie jakaś niekończąca się opowieść. Wrócił ze scenariuszem i błagalnym spojrzeniem: „Jak ci się spodoba, to może jednak zrobimy dwa filmy…” To było mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pracowałem nad „Ocean’s 12” ze Stevenem Soderberghiem. Opowiedziałem mu o tej propozycji – wytłumaczyłem, jaką rolę odgrywa Mesrine w świadomości Francuzów, ale on zabił mnie śmiechem, mówiąc: „Jak ktoś musi pisać dwa filmy o jednym bohaterze, to znaczy, że nie zna podstawowych prawideł tej pracy – film to nie obszerna nota biograficzna. Musisz do niego wybrać jedno fascynujące zdarzenie z życia twojego bohatera i wokół niego zbudować, istotnie przemycając to, co dla ciebie najważniejsze, to co zdecydowało o tym, że w ogóle robisz film o nim. Nie gódź się na to!”. Nie minęło zbyt wiele czasu i co? Soderbergh zrobił dwuczęściową hagiografię Che Guevary! Ale pragnę dodać, że to znakomity reżyser.

Reklama

Mesrine to postać legenda dla Francuzów. Jak aktor przygotowuje się do takiej roli?

Niestety, nie mam żadnej techniki. Moja strategia aktorska polega na budowaniu postaci przez działanie. Co nie znaczy, że nie poznaję swoich bohaterów. Zdobywanie informacji o postaci, to dla mnie najważniejsza sprawa w tworzeniu roli. Do grania Mesrine’a przygotowywałem się siedem lat. Z grubsza przeczytałem wszystko, co zostało przez niego o nim napisane. A każdy, kto spędził z nim choćby godzinę, napisał o nim książkę… Nie byłem nigdy fanem Mesrine’a, choć wiem, że ma i miał niemalże wyznawców. Wiedziałem o nim tyle, że został zabity w 1979 roku, bo pokazano jego zwłoki we francuskiej telewizji.

Po premierze „Wroga publicznego numer 1” pisano o nim jako nowym idolu młodych Francuzów, wzorze w typie Jamesa Deana. Zastanawiał się pan, że tak to może działać?

Reklama

Jeśli aktor myślałby w kółko o odpowiedzialności: czy film nie promuje złych wzorców, czy czarny charakter nie będzie fascynujący dla młodych ludzi, to nie powstałaby większa część znakomitych filmów. Myślę, że aktor nie musi brać na siebie takiego ciężaru. Widzowie powinni mieć swój rozum i sami odpowiadać za swoje fascynacje. Jakoś „Otella” wystawia się od stuleci, a zabijanie żon z zazdrości nie stało się powszechna praktyką. Jeśli ze strachu przed tym, że komuś przypadnie do gustu zły koleś, zaczniemy robić wyłącznie filmy o świętym Mikołaju, to ja się wypisuje z tego biznesu. Mnie ludzie nie dziwią. Jeden człowiek może z zimną krwią wepchnąć pistoletu do ust swojej żony, a potem płakać jak dziecko, bo przez 10 lat w więzieniu nie mógł wziąć za rękę córki. To nie jest żadna schizofrenia, inaczej wszyscy mielibyśmy ją zdiagnozowaną. Ludzie, którzy nie mają w sobie sprzeczności, są znacznie gorsi.

p

Mesrine uwielbiał pokazywać się w telewizji, udzielać wywiadów. Ten wątek – sympatii opinii publicznej do gangstera jest bardzo ważnym elementem filmu.

Bo to jest najbardziej współczesny wątek w jego historii. Nadal łatwiej zginąć z powodu niewyparzonej gęby niż przestępstw ściganych kodeksem karnym. Mesrine’owi nie udowodniono żadnego morderstwa. Zginął, bo kochał gadać, latać z jęzorem do mediów. To wkurzyło policję, która posunęła się do egzekucji na ulicy. To żaden news, że policja może zrobić wszystko – wszędzie na świecie, nawet w tzw. państwach prawa. A taki gość jak Mesrine, zamiast zbirem, powinien był zostać gwiazdą kina. Byłby w tym dobry.

We „Wrogu publicznym” partnerują panu wybitni aktorzy – w pierwszej części Gerard Depardieu, a w drugiej Mathieu Almaric.

Trudno o bardziej różnych aktorów. Gerard… Tyle rzeczy powiedziano o Gerardzie Depardieu... i wszystkie są prawdą. On jest wszystkim i jest wszędzie. Aktorzy się go boją. Jeśli cię lubi i podoba mu się film, będzie świetny. Jak nie ma do ciebie szacunku – już nie żyjesz. Mathieu patrzy na siebie jak na reżysera, na planie jest skoncentrowanym, wycofanym profesjonalistą. Dla mnie to Jean-Louis Trintignant naszych czasów. Ale nie jest taki uroczy jak Gerard.

„Wróg publiczny” powstawał bardzo długo. Jak aktor – w naszych oszczędnych czasach przyzwyczajony do zaledwie kilku tygodni obecności na planie jednego znosi film kręcony miesiącami?

Nigdy nie myślę o następnym dniu zdjęciowym. Jakby człowiek się zastanawiał, ile jeszcze przed nim mordęgi, rzuciłby to na pewno. Trzeba się koncentrować na dniu dzisiejszym. Jak przychodzi asystent planu i mówi: za tydzień będziemy kręcić fajną scenę, zamykam mu usta i wystawiam go za drzwi. Jeśli myślisz o teraźniejszości, pewnego dnia jest po wszystkim. Praca nad „Wrogiem publicznym” była tak męcząca, że nawet nie organizowaliśmy weekendowych imprez na planie. A zazwyczaj bardzo je lubię. Tym razem ludzie, których miałem ochotę oglądać, to nie byli ci, z którymi pracowałem. Jedyny kontakt, na jaki było nas stać poza planem, to były krótkie podsumowania pracy przez komunikator internetowy, bo nawet gadać nam się nie chciało. Jak pomyślałem, że ktoś z ekipy mógłby wpaść na pomysł zadzwonienia do mnie, ciarki mnie przechodziły.

Plakat do drugiej części przedstawiający Mesrine’a w pozie konającego Chrystusa wywołał we Francji skandal…

Żaden tam skandal. Ja się znam na skandalach. Poza tym, z tego co mi wiadomo, Chrystus nie nosił skórzanej kurtki.

Chętnie ucieka pan z Francji.

Moim miejscem na ziemi jest Brazylia – jeżdżę tam od 20 lat, nauczyłem się portugalskiego, mam tak mnóstwo przyjaciół. W Brazylii mieszkam przez część roku. Nawet jak jestem w Paryżu, to chadzam do brazylijskich knajp.

Mówiło się, że w filmie o Mesrine po raz kolejny ma się pan spotkać przed kamerą z ojcem – wybitnym aktorem Jeanem-Pierre Casselem.

W filmie miał zagrać mojego ojca. Zmarł, nim zaczęliśmy kręcić. Tylko niech teraz nie zapadnie grobowa cisza. Następne pytanie proszę.

Określa się pana mianem aktora kameleona, który potrafi zagrać bardzo różne role.

To, jaki aktor jest w filmie, nie zależy od roli, tylko od reżysera. W mojej karierze były bardzo dobre obrazy zrobione bez scenariusza, ale ze świetnym reżyserem. Były też takie, które są dowodem na to, że w drugą stronę to nie działa. Czasem reżyser da ci trochę wolności – ja chętnie wypełniam to miejsce własnymi pomysłami. Jeśli nie masz tej wolności, po prostu wykonujesz usługę podstawową. Jak ufam reżyserowi, to wiem, że się nie potknę. No… raz się potknąłem. Ale to był wypadek przy pracy.