"Antychryst" (aka "Antichrist")
Dania/Niemcy/Francja 2009; reżyseria: Lars von Trier; obsada: Charlotte Gainsbourg, Willem Dafoe; dystrybucja: Gutek Film; czas: 100 min; Premiera: 29 maja

p

Von Trier reklamował „Antychrysta” jako dzieło swojego życia, podsumowujące jego dziecięce lęki i niepokoje wieku średniego. Powoływał się na twórczość Strindberga, „Antychrysta” Nietzschego, „Sceny z życia małżeńskiego” Bergmana i przede wszystkim kino Tarkowskiego, któremu zresztą swe dzieło zadedykował. Deklarował, że zrobił film odważny, przeznaczony dla szerokiej publiczności, choć zastrzegał, że jego perwersyjne obsesje nie będą niczym nowym dla znających jego obrazy części widzów. To, co zobaczyliśmy na ekranie, było jednak zaskoczeniem. Najważniejszy z twórców manifestu Dogmy zrobił film wizualnie dopieszczony, epatujący formalnymi środkami, do odrzucenia których dotychczas von Trier namawiał. „Antychryst” jest ciągiem odwołujących się do apokaliptycznych wyobrażeń sekwencji, z których niewiele wynika. Można oczywiście przyłożyć do niego klucz psychoanalityczny lub czytać przez pryzmat religii, zakodowanych w naszej kulturze obrazów opętania czy potraktować go jako kontynuację zgłębiania kobiecego umysłu. Ale von Trier jest na tyle sprytny i inteligentny, że wie, jak widza oszukiwać, jak wymuszać emocje i zmuszać do szukania sensów, których film nie niesie.

Reklama

W rozegranej w zwolnionym tempie, czarno-białej sekwencji widzimy uprawiającą seks parę, z głośników dobiega fragment „Rinaldo” Händla. Podczas gdy mężczyzna i kobieta zmieniają miejsca i pozycje, z pokoju na górze wychodzi małe dziecko. Chwilę patrzy na rodziców, podchodzi do okna… Miesiąc później, już w kolorze, widzimy Ją (nagrodzona za tę rolę Charlotte Gainsbourg) w klinice. Mocne leki antydepresyjne, nikły kontakt ze światem. Mimo ciężkiego stanu On (Willem Dafoe), z zawodu terapeuta, postanawia zabrać ją ze szpitala i prowadzić terapię na własną rękę. Sesje prowadzą ich do położonego w lesie domu o wymownej nazwie Eden, w którym spędzili ostatnie wakacje z synkiem. Na miejscu (trzeba przyznać bardzo nastrojowym) okazuje się, że podczas tamtego urlopu Ona, pracując nad feministyczną publikacją o opresji wobec kobiet w historii, przeszła na stronę tych, z którymi miała polemizować, i uznała kobiecą naturę za przebiegłą, umysł za nierozumny, a ciało za grzeszne i nieczyste.

Film, który zaczął się jak niezła psychodrama o ludziach próbujących naprawić swoje życie po wielkiej tragedii, zbacza na tory paranoicznego horroru, przeładowanego wizjami rodem z ikonografii Sądu Ostatecznego i kompulsywnym seksem. Zaserwowane przez von Triera piekło Dantego nie jest obrazem wznoszącym się do jakiejkolwiek refleksji, a zbiorem cytatów z niego samego i prostych kodów naszej kultury. Balansując na granicy horroru i porno von Trier nie umie zatrzymać się w przed granicą śmieszności. Zamiast gry z konwencją otrzymujemy samą konwencję w wersji spotworniałej, z lisem wypowiadającym złowrogie: „Chaos króluje”, dziećmi z diabelskimi kopytkami i osobliwą wizją zmartwychwstania. W kinie czy w ogóle sztuce można dość bezpiecznie przekształcać własne obsesje, ale musi to prowadzić do czegoś więcej niż własna autoterapia. Tego elementu „Antychrystowi” zabrakło.