Nowelka Murakamiego to piękna i prosta historia o wyobcowaniu, które jest dla bohaterów tak naturalne jak powietrze albo kolor nieba. Główny bohater - małomówny grafik Tony Takitani w dojrzałym już wieku poznaje kobietę swojego życia. Na ich nagle (i jakby na kredyt) rozkwitłą miłość kładzie się jednak cieniem obsesja żony Tony’ego - jest ona bowiem kompulsywną kolekcjonerką wszelkiego rodzaju ubrań…

Reklama

Niestetety to, co u Murakamiego było subtelną metaforą, w filmie Juna Ichikawy wydaje się po prostu kiczem. Nie można mu co prawda odmówić zgrabnego liryzmu i miękkiej, wyciszonej tonacji, ale poza samą estetyką niewiele jest tu właściwie do obejrzenia. Reżyser uparł się, by nie tyle zrobić inteligentne kino z literatury, co zilustrować prozę minimalistycznymi obrazkami i monotonnym głosem z offu.

Jedyny filmowy trik, jaki przyszedł mu do głowy, to bezustannie przesuwająca się kamera. W efekcie zamiast tajemnicy, niepokoju i smutku, które przepełniają opowiadanie pisarza, dostajemy obraz pretensjonalny i nudny, bo nakręcony kompletnie bez pomysłu na tę konkretną literaturę. A szkoda.