Co sprawia, że "Rezerwat” tak podoba się widzom i jurorom? Co go wyróżnia na tle polskiej produkcji filmowej? No cóż, jest to bardzo sprawnie opowiedziana historia, przy tym naprawdę ładnie sfilmowana, ale też bez nadmiernego fetyszyzowania obrazu. W dodatku historia sympatyczna i w atrakcyjnych dekoracjach warszawskiej Pragi, której "odkrywanie” przez rozmaitej maści artystów trwa w najlepsze od kilku sezonów.

Reklama

Aktorstwo jest wystarczająco sugestywne (z kilkoma kreacjami wybijającymi się ponad przeciętność), a od dialogów nie bolą zęby, co wydawać się może sporym ewenementem w polskim filmie ostatnich lat, pisanym zazwyczaj przez ludzi pozbawionych elementarnego słuchu czy językowego wyczucia. O wyobraźni nie wspominając. Tu mowa jest mięsista, nie tylko za sprawą wulgaryzmów, choć i tych nie brakuje, lecz ich użycie ma uzasadnienie inne niż chęć epatowania widza rynsztokową estetyką.

Co więcej, "Rezerwat” nie daje się łatwo wpasować w żadną z typowych "szufladek” - nie jest to ani przygnębiający film o biednej dzielnicy, społecznych dołach, ludziach chorych i skazanych na egzystencjalną beznadzieję, ani nadmiernie polukrowana komedyjka romantyczna o warszawskich karierowiczach. Choć elementy obu tych, specyficznych dla polskiej kinematografii ostatnich lat, "gatunków” można tu odnaleźć. Na szczęście twórcy filmu potrafili potraktować je z odpowiednim dystansem i nie wpaść w tego typu koleiny.

Być może powszechny entuzjazm, jaki wzbudza film Palkowskiego, świadczy o tym, że polska publiczność chce wreszcie oglądać inne filmy, nie tylko te, w których zagrał Maciej Zakościelny. Że jest na rynku miejsce na proste, ale poruszające współczesne historie i bohaterów, z którymi można się naprawdę utożsamić. Tu jednak zaczynają się schody.

Reklama

Bo trudno uznać, że to wszystko udało się Palkowskiemu w jego filmie zawrzeć. Historia fotografa, którego losy rzucają do "gorszej” Warszawy, co ma posmak życiowej porażki, i który właśnie tam odnajdzie nie tylko artystyczne inspiracje, ale też prawdziwe wartości, takie jak miłość i przyjaźń, trąci nadmiernym sentymentalizmem. Jakby tylko w rezerwacie, wśród "dobrych dzikusów” takie rzeczy mogły się zdarzać.

Zresztą metafora rezerwatu, w którym udało się ocalić kawałek „autentycznego” świata, wydaje się dyskusyjna, choć i pociągająca, zwłaszcza w sekwencjach z japońskimi turystami żądnymi ekstremalnych wrażeń. Prażanie w charakterze ostatnich Mohikanów, zderzeni z egotycznymi "młodymi wilkami” z leżącej na drugim brzegu Wisły "Warszawki” – to najbardziej rażące stereotypy filmu.

Zresztą większość bohaterów wydaje się wybita sztancą: utalentowany łobuziak, dziwka o złotym sercu czy obleśny karierowicz – już gdzieś to wszystko widzieliśmy. Bywało, że w lepszym wydaniu. Może więc tym, co tak ujmuje widza, jest bezpretensjonalność i wyczuwalna pasja, z jaką "Rezerwat” nakręcono. To bez wątpienia film stworzony przez młodych zapaleńców, którzy lubią się nawzajem, dobrze rozumieją i których łączy chęć opowiada filmowych historii. Na początek wystarczy, ale po kolejnym filmie tej zgranej ekipy będziemy spodziewać się więcej.

Reklama

KATARZYNA NOWAKOWSKA: Opowiada pan o Pradze jako legendarnej dzielnicy i swoim filmem przyczynia się do umacniania tej legendy czy wręcz mitologii. Jednocześnie opatruje pan go etykietą "Rezerwat”, choć pierwotnie nosił tytuł "Praskie miraże”. Uważa pan Pragę za rezerwat? Czego?
ŁUKASZ PALKOWSKI: Moją cegiełką, którą dokładam do praskiej legendy, jest co najwyżej budowanie na już istniejącym murze, bo ta legenda jest bardzo bogata i mój wkład można traktować wyłącznie jako jej przypomnienie. Sam tytuł miał być w zamierzeniu przewrotny - aby widz myślał, że będziemy go oprowadzać po rezerwacie dzikich stworzeń. Natomiast ambicją było to, by wychodząc z kina widz myślał bardziej o rezerwacie dobrych Indian. Staraliśmy się pokazywać wiele stereotypów na temat tego miejsca i jego mieszkańców, a następnie je przełamywać.

Tych nieprzełamanych stereotypów pozostaje w filmie wiele, przynajmniej, jeśli chodzi o bohaterów: cwaniak z warszawki, dziwka o złotym sercu, nieznośny, a przy tym genialny dzieciak…
Być może nie wszyscy to widzą, choć do tej pory docierały do mnie sygnały, że raczej łamiemy stereotypy. Ale jeśli pani tak to odebrała, to znaczy, że coś mi się nie udało, że pozostają wątpliwości, których nie powinno być.

Udało się za to stworzyć pełnokrwisty portret miejsca - nieważne, czy prawdziwy, czy zmyślony. Ważnym elementem tego tła jest muzyka, proszę powiedzieć coś więcej o tym, bo czuję, że "Piosenka o kwiatach” może stać się hitem sezonu.
Mam nadzieję. "Piosenkę o kwiatach” napisał kiedyś na Mazurach Marek Zakrzewski, który też ją w filmie wykonuje. Nie jest to więc praska piosenka, tak tylko ją zaadaptowaliśmy na potrzeby filmu. Podobnie zresztą jak inne utwory - nie wiem czy coś oryginalnie praskiego się trafiło. A to dlatego, że Praga jako taka swojej twórczości muzycznej właściwie nie posiada, wszystko ma zapożyczone. To, co nazywa się "piosenkami praskimi” zazwyczaj powstawało gdzie indziej. Ale te piosenki, choć nie mają praskiego rodowodu, tam właśnie funkcjonują, tam i tylko tam są śpiewane i tam też je usłyszeliśmy - tego nie przekłamaliśmy. Właśnie takie piosenki można na praskich ulicach usłyszeć. I są takie jak ta dzielnica: trochę śmieszne, trochę straszne, czasem banalne, czasem głębokie.

Kolejnym elementem barwnego tła są postaci "lokalsów" - ilu wśród nich naturszczyków i skąd w obsadzie Jan Stawarz?
Długo szukaliśmy odtwórcy jednej z ról i w końcu agent castingowy pokazał mi zdjęcia Jana Stawarza. Powiedziałem: No znam tę mordę, ale nie wiem skąd. "Dziewczyny do wzięcia” – usłyszałem i od razu było pewne, że pan Janek powinien tę postać zagrać. Naturszczyków w filmie jest sporo, bo nie chcieliśmy tego lokalnego kolorytu tworzyć, tylko go pokazać.

Scenariusz "Rezerwatu" ma stać się kanwą serialu telewizyjnego.
Zdecydowałem się na realizację serialu, bo pozwoli mi zrobić to, na co nie było miejsca w filmie - to znaczy pokazać też tę drugą stronę Warszawy i ją też w jakiś sposób obronić. To nam się w filmie po prostu nie zmieściło, a w serialu możemy poszerzyć ten obraz. Serial zaplanowano na 13 odcinków, w tej chwili trwa pisanie scenariuszy, głównym scenarzystą jest Marek Wróbel, który był drugim reżyserem filmu. Realizacja ma się rozpocząć w lecie. Obsada będzie poszerzona o postaci z drugiej strony Wisły, natomiast główni bohaterowie: Sonia Bohosiewicz, Marcin Kwaśny i Mariusz Drężek, oczywiście pozostaną. Mogę też powiedzieć, że jest już nadawca telewizyjny zainteresowany wyemitowaniem serialu.