Podobno wpadłeś na pomysł nakręcenia "Kła" po długiej rozmowie z parą przyjaciół, których odwodziłeś od pomysłu zawarcia małżeństwa. Co skłoniło cię do przyjęcia takiej postawy?
Yorgos Lanthimos: Nie jestem z góry przeciwny małżeństwu. Ja tylko zauważam, że wielu ludziom wydaje się, że istnieje jedna słuszna droga, którą muszą obrać w życiu. Bezrefleksyjnie robią to, czego wymaga się w imię konwenansów. Gdy masz zamknięte oczy, nie dostrzegasz tego, co w twoim życiu złe, nie próbujesz dokonywać zmian i nie uczysz się na błędach. W "Kle" chciałem pokazać, że taka postawa jest bardzo niebezpieczna.
W swoim filmie stworzyłeś naprawdę antypatyczne postacie rodziców. Ojciec i matka więżą dwójkę swoich dzieci i zabraniają im jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym.
Rodzice z "Kła" są przede wszystkim wielkimi egoistami. W swojej obłudzie udają, że chodzi o ochronę dzieci przed złem tego świata, ale tak naprawdę liczy się dla nich manifestacja własnej siły i poczucia kontroli.
Zależność dzieci od rodziców najbardziej manifestuje się na płaszczyźnie używanego w domu języka.
Ojciec i matka chcą uczynić dzieci zupełnie bezradnymi. Dlatego podają im nieprawdziwe znaczenie słów wiążących się w jakimś sensie z tym, co zabronione, jak "wycieczka" czy "autostrada". Z naszej perspektywy od początku wydaje się to dziwne, ale bohaterowie nie znają życia na zewnątrz, więc nie mogą zorientować się, że ktoś wprowadza ich w błąd. Ta świadomość wydała mi się bardzo inspirująca. Gdy pracowaliśmy nad filmem, nie mieliśmy w głowach żadnej konkretnej metafory, ale historia opowiadana w "Kle" prowokuje przecież pewne pytania. Kto wie, może to, czego dowiadujemy się o świecie, też nie jest do końca prawdziwe? Skąd pewność, że nie jesteśmy przez kogoś nieustannie manipulowani?
Przerażająca sugestia. Czy dostrzegasz w świecie coś, co może pomóc w zachowaniu niezależności?
Dostęp do wiedzy. Bez niej nie będziemy w stanie myśleć samodzielnie. Powinniśmy cały czas pytać, wątpić, poszukiwać. Jeśli uważamy, że do funkcjonowania w świecie wystarczy znajomość jego podstawowych mechanizmów, zaczynamy mieć poważny problem.
Choć akcja "Kła" ogranicza się właściwie do jednego miejsca, nie znajdziemy w niej stereotypowych klaustrofobicznych przestrzeni.
Nie chciałem powtarzać konceptu znanego z rzeczywistości i pokazywać ludzi, którzy więżą swoje dzieci w ciemnych piwnicach. Właśnie dlatego na zdjęcia do "Kła" wybrałem ogromny dom z ogrodem i basenem, użyłem jasnych kolorów, pokazałem dużo słońca. Starałem się, żeby dzięki temu nietypowemu zabiegowi moja historia była jeszcze bardziej zaskakująca. Pojęcie klaustrofobii wiąże się w niej raczej ze stanem umysłu.
Choć wszyscy zgodnie podkreślają, że zrobiłeś bardzo przygnębiający film, niektórzy próbują odnaleźć w nim także elementy czarnej komedii. Czy zgadzasz się z takim odczytaniem "Kła"?
Jasne, że tak! Jestem przekonany, że w tej historii można paradoksalnie znaleźć naprawdę dużo humoru. To właśnie on w jakimś sensie wyróżnia mój film od innych historii o ludzkich patologiach. "Kieł" jest owszem przytłaczający, ale też dziwaczny, absurdalny i po prostu zabawny. Może właśnie dzięki temu połączeniu udało mu się odnieść tak duży sukces?
Istotną rolę w "Kle" odgrywają przemycone przez bohaterów kasety wideo. To właśnie oglądane po kryjomu hollywoodzkie filmy stają się symptomem buntu przeciw opresyjności rodziców. Wierzysz w to, że kino ma w sobie siłę zdolną spowodować czyjąś przemianę?
Na pewno uważam, że film może wpływać na ludzi na bardzo różne sposoby. Trudno je jednoznacznie określić i zdefiniować, ale dobra sztuka prowokuje odbiór osobisty, zmusza do zastanowienia nad swoim życiem, wzbudza żywe emocje. Nie bez powodu postanowiłem w "Kle" odwołać się akurat do "Rocky’ego" i "Szczęk". Pamiętam te filmy z dzieciństwa, czuję, że w jakimś sensie mnie ukształtowały i dlatego wciąż mam do nich bardzo emocjonalny stosunek.
Ze względu na ładunek psychicznej i fizycznej przemocy "Kieł” wywołał spore kontrowersje. Tymczasem ty nie tylko się tym nie zrażasz, ale przekonujesz, że twój następny film będzie jeszcze bardziej ekstremalny. Lubisz szokować publiczność?
Nie zależy mi na prowokowaniu kogokolwiek. Nie umieściłem w "Kle" ani jednej sceny, która nie miała dramaturgicznego uzasadnienia i miała być po prostu szokująca. Nie sposób jednak określić granic czyjeś wrażliwości. Coś, co jednym wydaje się zupełnie normalne, może zostać przez kogoś odebrane jako nazbyt przesadzone. W tym momencie mogę tylko odwoływać się do mojej własnej wrażliwości, która, oczywiście, cały czas się zmienia. Póki co interesuje mnie pokazywanie człowieka w sytuacjach ekstremalnych. Mój nowy film może być uznany za ostrzejszy od poprzedniego, dlatego że w niestandardowy sposób porusza jeszcze bardziej kontrowersyjną tematykę. Zamierzam zrobić oryginalny, groteskowy i zabawny film o śmierci.
Ten pomysł rzeczywiście wydaje się dość karkołomny.
I bardzo dobrze. Najbardziej zależy mi na wzbudzaniu u widza reakcji, których się po sobie nie spodziewa. Wierzę, że jeśli dziwaczny film o śmierci albo o dysfunkcjonalnej rodzinie wzbudzi na przykład jego śmiech, to po jakimś czasie wróci do tematu i zastanowi się, dlaczego właściwie rozbawiły go takie rzeczy. Może w ten sposób odkryje i wydobędzie na jaw jakąś niewygodną prawdę o samym sobie?
W "Kle" wrzucasz widza w sam środek pewnej historii, ale nie starasz się drobiazgowo analizować zachowań bohaterów i narzucać ich jednoznacznego odczytania. Nie obawiasz się jednak nadinterpretacji i wypaczeń twojej wizji?
Zostawiam widzom pełną wolność. Mogą dopatrzyć się w "Kle" dokładnie tego, czego chcą. To, jak zinterpretujemy konkretne sceny czy sytuacje, zależy od naszych emocji, mentalności czy sposobu myślenia. Nie da się powiedzieć, że któryś z nich może być tu dobry albo zły. Gdybym uważał inaczej, zaprzeczałbym wymowie własnego filmu.