Ostatecznie Branagh i tak stał się Olivierem. Zagrał go w filmie Simona Curtisa "My Week with Marilyn" (premiera jeszcze w tym roku). W pewnym sensie ta rola mu się należała, stając się swoistym podsumowaniem jego dotychczasowej kariery. Czy wchodzący właśnie na ekrany kin "Thor" – pierwszy hollywoodzki blockbuster przez niego wyreżyserowany – rozpoczyna jej nowy etap? Niekoniecznie. Branagh nie należy do artystów, którzy złożyliby sztukę w ofierze na ołtarzu komercji.

Mezalians

Praca nad "Thorem" zajęła mu ponad dwa lata. Do ekipy realizującej film dołączył w 2008 roku. Na potrzeby superprodukcji porzucił swoje reżyserskie projekty, choć nie zrezygnował z aktorstwa – w tym samym czasie wcielił się w rolę Kurta Wallandera w dwóch sezonach serialu telewizji BBC.
Branagh przyznaje, że realizacja "Thora" była dla niego wyzwaniem. Zdradził, że od dziecka jest fanem komiksowej serii wydawnictwa Marvel, która posłużyła za podstawę scenariusza. Ekscytował się możliwością realizacji filmu w technice trójwymiarowej. Odkrył w filmie "ludzką historię w środku epickiej opowieści".
Reklama
Niezależnie od tego, czy "Thor" się udał, czy nie, czy Branagh robi dobrą minę do złej gry, jego decyzja o współpracy z hollywoodzkim gigantem wcale nie wydaje się tak bardzo zaskakująca. Postrzegany jako twórca niezależny i ambitny, od dawna flirtował z popkulturą. Nie wahał się przyjmować ról w wysokobudżetowych produkcjach w rodzaju "Bardzo dzikiego zachodu" czy "Harry’ego Pottera". A i w swoich autorskich filmach z wyczuciem i olbrzymim talentem łączył kulturę wysoką z masową.

Jak udawać Anglika

Grać zaczął znacznie wcześniej, nim w ogóle pomyślał o tym, by związać się ze sceną. Urodzony w 1960 roku w Belfaście Kenneth Branagh był synem irlandzkich protestantów. Gdy Ulsterem zaczęły coraz częściej wstrząsać zamachy IRA, rodzina Branaghów przeniosła się do Reading. Dziś Branagh mówi, że czuje się Irlandczykiem, ale jako dziesięciolatek musiał udawać angielski akcent, by uniknąć szykan ze strony kolegów.
Może dlatego tak dobrze radzi sobie z bohaterami chroniącymi swoją prawdziwą tożsamość lub zamiary? Hamlet, Victor Frankenstein, Gilderoy Lockhart z "Harry’ego Pottera i Komnaty Tajemnic", nawet planujący zamach na Hitlera generał Henning von Tresckow z "Walkirii" – skrajnie różni bohaterowie, ale wszyscy skrywają mroczne sekrety, ukrywają prawdziwą twarz przed światem.
Kilkunastoletni Kenneth dostał się do szkolnego teatrzyku i wtedy wiedział już, że chce zostać aktorem. Złożył aplikację do Royal Academy of Dramatic Art. Lepiej trafić nie mógł. Co roku szkoła na wydział aktorski po wielokrotnych przesłuchaniach przyjmuje zaledwie 28 osób. Za to gwarantuje późniejszy sukces – wystarczy spojrzeć na kilka nazwisk z listy absolwentów RADA: Anthony Hopkins, John Hurt, Ralph Fiennes, Alan Rickman, Peter O’Toole.
Branagh znalazł się w elitarnym towarzystwie, a swój talent potwierdził niemal natychmiast po opuszczeniu szkolnych murów. Za rolę w dramacie "Inny kraj" otrzymał w 1982 roku Nagrodę Laurence’a Oliviera. Miał już wówczas za sobą także debiut filmowy – pojawił się na kilka sekund w "Rydwanach ognia" Tony’ego Richardsona. Ale kino miało się jeszcze o Branagha upomnieć (choć lepiej chyba powiedzieć, że to Branagh upomniał się o kino). Na razie młody aktor zaczął podbijać teatralne sceny. I na dobre wiązać swoje życie z Szekspirem.

Seks i przemoc

"Marvin Gaye i Diana Ross dali mi porządne wprowadzenie do Szekspira", wspominał Branagh. Opowiadał o lekcji literatury angielskiej, podczas której nauczyciel, szykując uczniów do wykładu o "Romeo i Julii", puścił piosenkę Gaye’a i Ross "You Are Everything". Po czym zapytał, o co w tym wszystkim chodzi. Branagh pamięta zdziwienie na twarzach kolegów. Ale nauczyciel niezrażony odpowiedział: "O seks, bałwany. A teraz otwórzcie »Romea i Julię« i znajdźcie fragmenty, w których użył go Szekspir". Być może wtedy Branagh uświadomił sobie, że dzieła mistrza ze Stratfordu nie są pomnikami kultury, do których podchodzi się na kolanach. "To, co interesowało Szekspira, interesuje nas i dziś. Wciąż mamy rodzinne spory, wciąż fascynują nas polityka i władza, ciągle mordujemy i kradniemy, zakochujemy się i odkochujemy, wciąż toczymy wojny" – mówi. W Szekspirze odnalazł niewyczerpane źródło inspiracji.



W 1984 roku zagrał w "Henryku V", wystawionym przez Royal Shakespeare Company. Sukces, jaki odniósł spektakl, sprawił, że trzy lata później aktor do spółki ze swoim przyjacielem Davidem Parfittem (późniejszym oscarowym producentem "Zakochanego Szekspira") założył Renaissance Theatre Company. Trupa przetrwała zaledwie do 1994 roku, ale odniosła kilka znaczących sukcesów. Branagh zadebiutował jako reżyser inscenizacją "Romea i Julii", później wystawił "Wieczór Trzech Króli". Ale najwięcej uwagi przyciągnął objazdowy projekt "Renaissance Shakespeare on the Road", zrealizowany przez zespół Branagha do spółki z Birmingham Repertory Theatre, jedną z najbardziej wpływowych brytyjskich trup teatralnych. Złożyły się na niego trzy spektakle, reżyserowane przez wybitnych aktorów: Judi Dench, Dereka Jacobiego i Geraldine McEwan. U Dench Branagh zagrał Benedicka z "Wiele hałasu o nic", zaś w "Hamlecie" Jacobiego wcielił się główną rolę. Krytycy porównywali jego kreację do wybitnych występów Oliviera, Aleca Guinnessa i Johna Gielguda. Wtedy Branagh postawił przed sobą kolejne wyzwanie: postanowił na dobre wkroczyć w świat filmu.

Sposób na Szekspira

Z Szekspirem w kinie trudno się mierzyć. Zwłaszcza po filmach Oliviera i Orsona Wellesa, po "Tronie we krwi" Kurosawy, "Tragedii Makbeta" Polańskiego. Branagh zaryzykował i zwyciężył. Na swój debiut wybrał "Henryka V", który wcześniej przyniósł mu uznanie krytyków teatralnych. Na planie zgromadził wybitnych brytyjskich aktorów, wśród nich swoich przyjaciół Judi Dench i Dereka Jacobiego. Zachowując wierność literze dramatu, opowiedział tragiczną historię Henryka V w nowoczesny sposób, dając dowód znakomitego wyczucia materii filmowej i wielkiej reżyserskiej wrażliwości.
To był triumf. Krytycy rozpływali się w zachwytach, a Branagh dostał dwie nominacje do Oscara: za najlepszą rolę męską i reżyserię. Statuetki nie dostał, za to gdy spodziewano się po nim kolejnych szekspirowskich dramatów, spróbował sił w innych gatunkach, ponownie odnosząc sukcesy. Nakręcił stylowy thriller "Umrzeć powtórnie" (1991) i komedię z życia brytyjskiej klasy średniej "Przyjaciele Petera" (1992). Z kamerą wszedł na scenę teatralną w krótkometrażowym "Swan Song" na podstawie "Łabędziego śpiewu" Czechowa (za które dostał trzecią nominację do Oscara). I dopiero wtedy wrócił do Szekspira w znakomitej adaptacji "Wiele hałasu o nic" (1993).
Branagh udowodnił, jak wielkie możliwości tkwią w tekstach klasyka. Nie bał się filtrować ich przez pryzmat popkultury, zmuszając do mówienia szekspirowską frazą hollywoodzkich gwiazdorów, m.in. Keanu Reevesa i Denzela Washingtona. Także w późniejszych adaptacjach naginał dzieła mistrza ze Stratfordu do własnych potrzeb: Hamleta przeniósł do XIX wieku (dostał za scenariusz swoją czwartą oscarową nominację), akcję "Straconych zachodów miłości" (2000) – do lat 30. XX wieku, a tekst komedii uzupełnił piosenkami Irvinga Berlina i Cole’a Portera, zaś "Jak wam się podoba" (2006) – do XIX-wiecznej Japonii. Podobnie zrobił z adaptacją "Czarodziejskiego fletu" Mozarta – w jego wersji klasyczna opera rozgrywa się w czasie I wojny światowej.

Między Europą a Hollywood

Ciekawe, że Ameryka pokochała Branagha znacznie mocniej niż Europa. Niemal wszystkie jego filmy zbierają za oceanem znacznie lepsze recenzje niż na Starym Kontynencie. Jest jednym z zaledwie ośmiu aktorów, którzy dostali nominacje do Oscara za rolę, reżyserię i scenariusz. I jednym z dwóch – obok Roberta Beniniego – Europejczyków w tym gronie.
Sukces "Thora" może mu zapewnić udział w kolejnych wysokobudżetowych produkcjach i miliony spływające na konto. Tylko czy Branagh tego potrzebuje? Nie jest hollywoodzkim typem. Obyczajowych skandali unika jak ognia. Głośno było o jego rozwodzie z aktorką Emmą Thompson, ale od tego czasu minęło ponad piętnaście lat, a oboje – zamiast prać brudy – pozostają przyjaciółmi.
Cały czas jest wierny teatrowi: w 2008 roku jego rola w "Iwanowie" Czechowa w londyńskim Wyndham’s Theatre przyniosła mu po raz kolejny powszechne uznanie krytyków. Odrzuca propozycje aktorskie z Hollywood, bo już planuje trzeci sezon serialu o Wallanderze, a potem przeniesienie na ekran "Włoskich butów", kolejnej książki Henninga Mankella (w Polsce jeszcze niewydanej) i "The Boys in the Boat" Daniela Jamesa Browna. Jak najdalej od blockbusterów.