Śliczny, lecz biedny kraj socjalistycznej równości i szlachetności często jest tłem, a nawet bohaterem filmów fabularnych. Niekoniecznie produkcji lokalnej. Wyspa fascynuje także Hollywood, choć rzadko z wzajemnością. Owszem, Fidel Castro przed czterema laty pozwolił Oliverowi Stone’owi przeprowadzić ze sobą wywiad rzekę, w efekcie którego powstał fascynujący dokument "Comandante", ukazujący przyjacielską twarz wtedy jeszcze całkiem rześkiego dyktatora. Jednak mimo tego precedensu twórcy sequela "Dirty Dancing" o wszystko mówiącym podtytule "Havana Nights", by nie drażnić Przewodniczącego Rady Państwa, postanowili kręcić w bardziej przyjaznym kapitalistom Portoryko. Podobnie postąpił urodzony na Kubie Andy Garcia - swoją sentymentalną produkcję życia "Hawana - miasto utracone" sfilmował na sąsiedniej Dominikanie.
Tym ciekawsze będzie obejrzenie obrazu prosto z wyspy - z jej serca i o jej sercu. Już sam tytuł mówi wszystko. Państwo wydaje się oazą szczęścia, bo zwiedzamy je wraz z dziećmi. Malú i Jorgito mają po 12 lat, własną miłość, własny świat. Trzymają się zawsze razem, nie bacząc na to, że dziewczyna pochodzi z katolickiej burżuazji, chłopak z komunistycznej biedoty, a ich rodziny pogardzają sobą. Kiedy po śmierci babci bohaterki jej matka postanawia, że wraz z córką wyemigruje do Stanów, młodzi biorą w dłoń drobne ze świnki-skarbonki i wyruszają na poszukiwanie ojca Malú. Wierzą, że zapobiegną przeprowadzce, czyli rozłące. Z północy kraju, przez miasteczka, wioski i pola, wędrują z wiatrem na południe. Poznają ludzi ubogich, lecz dobrych i uczciwych, zawsze chętnych do pomocy. A my wraz z nimi.
Choć z "Viva Cuba" nie dowiemy się o wyspie niczego nowego, film ogląda się znacznie lepiej od wspomnianej wysokobudżetowej produkcji Garcii z Dustinem Hoffmanem i Billem Murrayem. Polityka chowa się tu w tle niewinnej, dziecięcej przyjaźnio-miłości (połączonej, oczywiście, z nienawiścią - w końcu to chłopiec i dziewczynka). Prawdziwi ludzie się uśmiechają, a reżyser nie udowadnia żadnych wymyślnych tez. Brak gwiazd, a właściwie jakichkolwiek znanych nam nazwisk (młodzi bohaterowie mają nawet tak samo na imię jak w rzeczywistości). To film prawdziwy, napisany i zagrany sercem. Komu podobał się inny obraz latynoamerykański wyświetlany u nas w lutym - chilijska "Machuca" - powinien być zadowolony.
Odnajdziemy tu ten sam motyw przyjaźni dzieci ze zwaśnionych klas i takie samo słodkie podejście do polityki jako destrukcyjnego wymysłu dorosłych. Szkoda jedynie, że to kolejny w tym miesiącu - po urugwajskim "Whisky" - dobry, skromny obraz z Ameryki Południowej, który trafia do kin nie tylko dopiero parę lat po premierze światowej, ale nawet po premierze telewizyjnej.
"Viva Cuba"
Kuba / Francja 2005; Reżyseria: Juan Carlos Cremata Malberti, Iraida Malberti Cabrera; Obsada: Jorgito Milo Avila, Malu Tarrau Broche; Dystrybucja: Art House; Czas: 90 min
Premiera: 29 czerwca