Razem z Przemysławem Nowakowskim dostał pan w listopadzie ubiegłego roku jedną z dwóch głównych nagród w konkursie ogłoszonym przez Polski Instytut Sztuki Filmowej na scenariusz o powstaniu warszawskim. Ruszył już pan ostro do pracy...

Dogaduję się z producentami. Pracuję nad redakcją scenariusza. Przełamuję też różne bariery i stereotypy, choćby takie, że w Polsce przy produkcji filmów nie praktykuje się rysowania storyboardów. Najwyżej scenopisy. A przy tak skomplikowanym przedsięwzięciu, choćby biorąc pod uwagę efekty specjalne oraz pirotechnikę, storyboard jest konieczny.

Czy "Ostatnia niedziela" może być koprodukcją?


Sprawy finansowania to są decyzje producentów. Nie mam na nie wpływu, ale myślę, że to powinien być film polski a z pewnością reprezentować nasz punkt widzenia. Choć będzie stosunkowo kosztowny.

Jak bardzo kosztowny? Podczas przyznawania nagród szefowa PISF - Agnieszka Odorowicz mówiła, że budżet może wynieść nawet 40 mln zł. To byłby najdroższy film w historii naszej kinematografii.


Dopiero kiedy będziemy wiedzieli, jak zrealizujemy scenografię, wtedy zaczniemy konstruować budżet. Zresztą kłopot ze skosztorysowaniem tego filmu pokazuje skalę problemu, przed którym stoimy. Żeby przygotować kosztorys, już trzeba wydać kilkaset tysięcy złotych, bo bez wzięcia pod uwagę projektów scenograficznych każdy budżet będzie nieprawdziwy. A to wymaga decyzji, jaką techniką będzie powstawała scenografia. Można ewentualnie adaptować czy przerabiać jakieś kawałki miasta, ale głównie będziemy filmować w dekoracjach. Konieczne są też skomplikowane efekty pirotechniczne i komputerowe. Na każdym etapie okazuje się, że to jest projekt, który przekracza rozmachem wszystkie dotychczasowe produkcje w Polsce.

A da się ten film nakręcić w Polsce?


Nie wyobrażam sobie, żebym miał go kręcić w berlińskim Babelsbergu czy w czeskim Barrandovie...

Oni prawdopodobnie mogliby takie dekoracje przygotować...


My też możemy. Ufam, że Polacy wybudują dekoracje przedstawiające Warszawę najlepiej na świecie.

Sądzi pan, że uda się zbudować miasteczko filmowe pod Warszawą - z takim pomysłem wystąpił szef Stowarzyszenia Filmowców Polskich, współwłaściciel Studia Filmowego Zebra i jeden z członków Rady PISF, Jacek Bromski?


To fantastyczny pomysł. Jestem jego zagorzałym kibicem. Ta idea zakłada między innymi stworzenie modułowej, plenerowej dekoracji, którą można będzie wykorzystywać przez lata. W ten sposób kosztowne dekoracje do mojego filmu mogłyby zostać po zdjęciach i nadal pracować. Trudno znaleźć w tym pomyśle jakieś wady, oprócz tego, że jest to rzeczywiście trudne do zrealizowania. Wymaga to bardzo inteligentnego projektu. Na pewno mamy ludzi, którzy by tam w sposób piękny i skuteczny pracowali. Dzięki takim nowoczesnym i dużym studiom polski przemysł filmowy może w końcu przestać być chałupniczą manufakturą.

Uda się do czasu rozpoczęcia zdjęć do Ostatniej niedzieli?


Pomysł PISF-u jest taki, żeby połączyć przygotowanie tego filmu z zainicjowaniem miasteczka filmowego. W końcu nie jest to pomysł, który pozwoli zrealizować tylko mój film, ale będzie sposobem na rozwinięcie produkcji filmowej w Polsce. Kawałek takiego miasta z połowy XX wieku - kilka ulic, które można w sposób modułowy przestawiać - to jest naprawdę cenny kapitał. Czegoś takiego nie ma nigdzie indziej, także w Barradovie. I to jest ciekawa informacja dla producentów na całym świecie.

Poza tym to świetny interes...


Fenomenalny. Znam wielu producentów z różnych stron świata i nie zdarzyło mi się spotkać biednego producenta. Owszem, widziałem dobrych reżyserów w złej sytuacji finansowej, ale producentów - nigdy. Przecież wbrew temu, co mówi się w Polsce, film jest znakomitym interesem. I mam wrażenie, że w Polsce zaczynamy to odkrywać. Po latach myślenia, że kinematografia to jakaś mroczna, pełna męki część kultury, którą należy się opiekować jak dzieckiem specjalnej troski.

Może scenografia mogłaby być wirtualna?


Jeżeli to nie czysty film akcji, taka operacja staje się bardzo ryzykowna. I artystycznie - aktorzy na blue boksie natychmiast przestają grać i finansowo - stworzenie realistycznej scenografii w komputerze okazałoby się droższe od jej wybudowania.

Wyzwaniem będą pewnie także sceny batalistyczne. W końcu film ma pokazać totalną wojnę w mieście.


Kiedyś w takich scenach wystarczyło przebrać dwa oddziały wojska w mundury z epoki i kazać im się intensywnie ścierać. W tej chwili wymagania wobec filmu wojennego są inne. Dzięki polskiemu operatorowi Januszowi Kamińskiemu zmienił się standard filmu batalistycznego. I teraz zakładanie czegoś poniżej tego poziomu nie ma sensu. Tylko tak wysoki standard może umożliwić to, o co m.in. nam chodzi, czyli pokazanie fragmentu naszej historii widowni w kraju ale także na świecie. Bo przecież powstanie warszawskie jest naprawdę mało znane i często mylone z powstaniem w getcie. Będąc w Rzymie, spotkałem włoskiego historyka zajmującego się II wojną światową, który nic nie wiedział o powstaniu warszawskim. Na pewno nie był wybitnym historykiem, ale świadczy to o tym, jak bardzo mało znane jest to wydarzenie. To jest jakiś absurd. Jesteśmy narodem szeroko nieznanym. Musimy zacząć opowiadać o sobie innym narodom, bo inaczej pozostaniemy nieco bezkształtni.

W sytuacji, kiedy przez ostatnie kilkadziesiąt lat mieliśmy do czynienia z dość zmanipulowaną wersją własnej historii, to także dla nas może to być ważna lekcja.


Ten film ma być przede wszystkim dla Polaków. Ale jestem pewien, że jeżeli my zobaczymy w nim prawdę, to ta prawda będzie czytelna i w Wietnamie i Stanach. To w końcu uniwersalna, niezwykła opowieść o tym, że całe miasto zaryzykowało wszystko w imię wolności.

Bez szans na zwycięstwo...


Nie wiem, czy powstańcy tak kalkulowali. Po prostu stanęli do walki ze wszystkimi konsekwencjami tego pięknego gestu. Jest o czym opowiedzieć. Szczególnie w naszym skonformizowanym świecie, gdzie ludzie stracili orientację i dość rozpaczliwie poszukują punktów odniesienia.

Po raz kolejny opowie pan o Warszawie, tym razem takiej, której już nie ma.


To jeszcze jeden powód, dla którego chcę nakręcić ten film. Odtworzenie przedwojennej Warszawy, która nam się śni po nocach i wydaje się taka piękna. Film w końcu służy do zobrazowania mitów. Choć zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwe zadanie. Wymaga pietyzmu, dokładności i oddania.

To tak skomplikowane przedsięwzięcie, że wymagać będzie od pana poświęcenia kilku lat życia. Jest pan na to gotowy?


Marzę o tym. Zacząłem pisać ten scenariusz na długo przed tym, zanim ogłoszono konkurs. To jest na pewno bardzo skomplikowane i kosztowne przedsięwzięcie, ale latem 2009 roku będziemy przygotowani do zdjęć, żeby zrobić naprawdę piękny film o powstaniu warszawskim.








































Reklama