MEG RYAN
specjalistka od romantycznych wcieleń, w "Kobietach" gra zdradzoną żonę. Nam opowiada o sile kobiecej przyjaźni i... wpływie taśmy klejącej na miłość

Reklama

Przyjaźń jest w życiu tak samo ważna jak miłość, związki, małżeństwa. Nie wiem, co bym zrobiła bez mojego kręgu najbliższych przyjaciółek. Kompletnie się od siebie różnimy, ale nie potrafimy bez siebie żyć. Co ciekawe, faceci przychodzą i odchodzą, a my przy sobie jesteśmy. Mam przyjaciółki z zupełnie innych środowisk: ze szkoły aktorskiej, producentki, pisarki. Ale też koleżanki-mamy, które poznałam, odprowadzając do przedszkola swoje dzieci. I wszystkie te znajomości trwają latami i dają mi bardzo wiele. Czy możliwa jest przyjaźń damsko-męska? Chyba tak, choć film "Kiedy Harry poznał Sally" pokazuje, jak to bywa...

W "Kobietach" grana przeze mnie bohaterka zostaje zdradzona przez męża. Zastanawiałam się podczas zdjęć, co sama zrobiłabym w takiej sytuacji. W roli Mary ciekawe jest to, że zdrada męża zbiega się w czasie ze zdradą przyjaciółki i wyrzuceniem z pracy. To moment, kiedy moja bohaterka musi zastanowić się nad swoim życiem, zauważyć, że sama przyczyniła się do tych wszystkich wydarzeń. Tak samo działam w prawdziwym życiu. I wciąż wierzę, że mimo niekorzystnych statystyk można stworzyć udany monogamiczny związek. Ale może jestem wariatką. A czy sama wyszłabym znów za mąż (aktorka w latach 1991 - 2001 była żoną Dennisa Quaida - przyp. red.)? Tak. A może nie?

Filmowa Mary ma córkę, z którą rozmowy średnio jej idą. Tu na szczęście mogę się pochwalić, w życiu radzę sobie lepiej. Moja córka ma 3 lata (w 2004 r. aktorka adoptowała dziewczynkę z Chin - przyp. red.), jest bystra, zabawna i ma nade mną całkowitą kontrolę. To typowy nieprzewidywalny skorpion, wciąż mnie zaskakuje. Potrafi do mnie przytulić się i szeptać zalotnie: "och, jaką masz gładką skórę", by po chwili fuknąć: "zasłaniasz mi ekran!".

W kolejnym filmie, "Serious Moonlight", nad którym pracuję, scenariusz napisała Adrienne Shelley, gram prawniczkę, którą mąż chce porzucić dla innej kobiety. To niskobudżetowa produkcja, która kosztuje niecały milion dolarów, a prawie cała jej akcja rozgrywa się w łazience. Przyklejam faceta taśmą do sedesu i próbuję przekonać, żeby jednak znów mnie pokochał.

DIANE ENGLISH
Reżyserka filmu "Kobiety", twórczyni popularnego w latach 90. serialu "Murphy Brown" o przygodach dziarskiej prawniczki. Trzykrotna laureatka nagrody Emmy. Opowiada o trudnościach w finansowaniu kobiecej kinematografii i dobrych stronach chirurgii plastycznej.

W filmie nie widać żadnych mężczyzn, ale mieliśmy ich sporo wśród członków ekipy. Przy montowaniu materiału okazało się nawet, że kilku z nich odbijało się w okularach przeciwsłonecznych bohaterek, więc komputerowo trzeba było ich usuwać! Ale w końcowej scenie rodzi się chłopiec i on jest w stu procentach prawdziwy. W szpitalu, w którym kręciliśmy, urodziły się trojaczki i spytaliśmy, czy moglibyśmy je wypożyczyć na plan. Z jednym mogliśmy pracować maksymalnie 10 minut, takim sposobem w "Kobietach" zagrali wszyscy trzej bracia jako jeden syn Debry Messing.

Reklama

Dzięki temu, że w ekipie przeważały kobiety, nikt nie jęczał rano przy makijażu czy stylizacji włosów. Poza tym sporo rozmawiałyśmy o życiowych sprawach: facetach, dzieciach, mężach, czasem nawet musiałam interweniować, bo przerwy na kawę niebezpiecznie się wydłużały. Ale dzięki temu miałyśmy świetną atmosferę i wszystkie czułyśmy się swobodnie jak na dziewczyńskich wakacjach!

Film "Kobiety" powstał na podstawie sztuki Clare Booth o tym samym tytule i filmu George’a Cukora z 1939 roku pokazujących pustkę nowojorskiego społeczeństwa. Zabawnych, ale negatywnie pokazujących kobiety jako te, którym w głowie tylko plotki i intrygi. A przecież przez te prawie 70 lat mnóstwo się zmieniło, również jeśli chodzi o wzajemne relacje kobiet. I to chciałam pokazać. Chyba łatwiej zrobić komedię o podkładaniu sobie świń, niż o tym, że można się wspierać, choć bywa to czasem bardzo trudne.

Tak samo jak zrobienie w Hollywood filmu o kobietach dla kobiet. Zaraz taka produkcja dostaje łatkę "chick flick", czyli pejoratywnie oznacza się ją etykietą z "babskie kino". A w to mało kto ma odwagę inwestować. Dlatego gromadzenie funduszy na "Kobiety" zajęło mi prawie 14 lat! I tak musiałam przyciąć budżet zaplanowany na 65 milionów dolarów (tyle np. kosztowało zrobienie filmu "Seks w wielkim mieście" - przyp. red.) do 16,5. Dopiero wtedy producenci uznali, że nawet jeśli będzie klapa, to nie pociągnę ich na dno. Dziewczyny zrezygnowały ze swoich gaży.

"Kobiety" to dzieło przyjaźni. Dlatego kręciliśmy najwięcej w lecie, kiedy dzieci mają wakacje, tak żeby nie odbierać mamom możliwości odprowadzania maluchów do szkoły. W przypadku kręcenia filmów z facetami takich rzeczy nikt nie bierze pod uwagę.

Słyszałam kilka głosów oburzonych recenzentów, że w moim filmie tak otwarcie mówi się o chirurgii plastycznej. Na miłość boską, chodzi o Hollywood, tu chyba nie ma aktorki, która sobie czegoś nie poprawiła! No może znam ze dwie, które nie poszły pod skalpel: Diane Keaton i Annette Benning (w "Kobietach" gra ambitną redaktorkę kobiecego pisma, pamiętamy ją m.in. z oscarowego "American Beauty" - przyp. red.). Staram się w filmie nie oceniać tego, że ktoś decyduje się na chirurgiczną ingerencję w poprawianie urody. Jeśli ktoś czuje się młodo, a starzejące się ciało mu to poczucie poważnie zakłóca, to dlaczego nie?

EVA MENDES
Latynoska aktorka o kubańskich korzeniach. Ostatnio było o niej szczególnie głośno za sprawą wyjątkowo zmysłowej reklamy perfum Calvina Kleina. W "Kobietach" odbija męża Meg Ryan. Opowiada o tym jak Hollywood traktuje kobiety i o wypożyczaniu filmowych mężów.

Tyle się mówiło o tej reklamie, aż w końcu zakazano jej pokazywania w Stanach Zjednoczonych. A moja naga pierś nie była reżyserowana, po prostu wysunęła się spod prześcieradła. Wszystko wyglądało naturalnie, więc postanowiliśmy niczego nie zmieniać. I tak powstała cała sensacyjna otoczka. Ale już po wszystkim. Mam jednak nadzieję, że reklama nie będzie zakazana w Europie.

W "Kobietach" też jestem tą złą, która sieje zamęt. Moja bohaterka nie ma zbyt wielu scen do zagrania, pojawia się i znika, zaznacza tylko swoją obecność. Miałam jedną dodatkową scenę, na zakończenie filmu, której wycięcie było dla mnie trochę przykre, bo wydawała mi się naprawdę zabawna. To ja, mimo że zaczynam od uwiedzenia i odbicia męża Mary (Meg Ryan), na koniec cierpię, miotam się, a kiedy dochodzi do mojego spotkania z nią, ona patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem i mówi: "Spadaj, spieszę się do pracy". I ja zaczynam świrować, bo coś takiego nie mieści się w głowie ekspedientki perfumerii. Może ta scena trafi na DVD?

Grając Crystal, nie chciałam jej pokazać jednowymiarowo jako suki, która tylko patrzy, jak tu ukraść komuś męża. Raczej chodziło o postawę: "Mary ma fajny dom, córkę, świetnego, bogatego męża Stevena - ja też chcę, choćby na chwilę". No i wypada na męża i jego karty kredytowe. Crystal nawet przez myśl nie przeszło, że mogłaby chcieć się u boku Stevena zestarzeć. Ona ma zamiar go trochę poużywać i potem oddać!

Chciałabym, żeby Hollywood miało do zaoferowania więcej ciekawych ról dla kobiet. To bardzo poważny problem. Nie tylko jeśli chodzi o kobiety, po których widać tzw. etniczne pochodzenie. Tak łatwo zostać tu zaszufladkowanym i grać latami tylko role latynoskich pokojówek mówiących z akcentem. Staram się pokazać producentom i reżyserom: "Hej, dziś Amerykanki wyglądają właśnie tak jak ja!". Jennifer Lopez, Jessica Alba, Lucy Liu - mamy korzenie i przodków w różnych częściach świata, ale jesteśmy 100-procentowymi Amerykankami i chcemy tu pracować.

Dziś trudno mi uwierzyć, że jako dziecko chciałam być zakonnicą. Ale koleżanka mojej siostry powiedziała mi, że zakonnice mało zarabiają. Więc od razu porzuciłam ten pomysł. Potem chciałam być śpiewaczką operową. Na studia poszłam na historię sztuki. Kompletnie nie wiedziałam, o co mi w życiu chodzi. Na szczęście uniwerek był w Los Angeles, do Hollywood nie miałam daleko. Teraz marzy mi się zagranie w jakiejś czarnej komedii, najlepiej w takim filmie, jakie kręcą bracia Coen.