Inne
"2012"
Kanada, USA 2009, Reżyseria: Roland Emmerich; Obsada: John Cusack, Amanda Peet, Woody Harrelson; Czas trwania: 158 min; Dystrybucja: United International Pictures Sp z o.o.
Inne
Reklama

Majowie pozostawili ludzkości kalendarz, który kończył się na dniu 21 grudnia 2012 roku, co wskazywać ma dokładną datę końca świata. Od tamtego czasu astrologowie badali starożytne teorie, numerolodzy wzory, które je potwierdzają, a geolodzy stwierdzili, że Ziemia od dawna jest skazana na taki los wskutek przebiegunowania Ziemi spowodowanego promieniowaniem elektromagnetycznym Słońca.

Tę wizję szczegółowo opisał w książce „Proroctwo Oriona” belgijski astrofizyk Patrick Geryl. Jego badania wskazują, że w roku 2012 słońce osiągnie szczyt aktywności, co spowoduje zmiany w ziemskim polu magnetycznym. Te zmiany występują cyklicznie co 11.500 lat. W konsekwencji bieguny naszej planety przesuną się, co spowoduje katastrofalne trzęsienia ziemi, przesuwanie się kontynentów, powodzie, gigantyczne fale tsunami. Zapisy pozostawione przes starożytnych Egipcjan mówią, że 21 grudnia 2012 roku planety Wenus, Mars i Orion znajdą się w dokładnie tej samej pozycji, co w roku 9792 p.n.e., kiedy to wedle Geryla nastąpiła zagłada Atlantydy.

Niestety, w filmie zabrakło w i odnośników do przepowiedni Majów, co mogłoby dodać katastroficznej wizji zagłady pewnej tajemniczości. Owszem, pod względem efektowności, przebił Emmerich wszystko, co wcześniej nakręcił. Ale tego przy budżecie 200 milionów dolarów można się było spodziewać.

Akcja rozpoczyna się w 2009 roku. Naukowcy odkrywają na Słońcu silne burze. Z ich wyliczeń wynika, że będzie to miało niebezpieczne skutki dla Ziemi i że jest to zapowiedź katastrofalnych zdarzeń. O zagrożeniu powiadomiony zostaje prezydent USA. Członkowie rządu wiedzą, że nie będą w stanie ocalić całej rasy ludzkiej, ale próbują uratować choć garstkę. W roku 2010 zwołany zostaje szczyt państw G8 i podjęta zostaje decyzja o budowie gigantycznych statków, niczym współczesnej arki Noego.





Reklama

p

Tak naprawdę jedynym człowiekiem, który ma pojęcie o tym, co może się wydarzyć jest gospodarz programu radiowego Charlie Frost (Woody Harrelson), który przekazuje swoje przepowiednie słuchaczom. Zresztą Harrelson gra tu chyba najlepiej z całej obsady w swej szaleńczej fascynacji katastrofą. Bohater głównej osi fabuły (John Cusack) w trakcie sentymentalnej wycieczki z dziećmi do parku Yellowstone dowiaduje się o zbliżającej katastrofie. On i jego rodzina rozpoczynają desperacką podróż, która być może pozwoli im przetrwać i ujrzeć nowy świat.

Desperacka próba uratowania rodziny staje się jednak w niezgrabnych rękach Emmericha tylko dykteryjką grającą na uczuciach widza. Pomimo brawurowej scenografii i piorunujących efektów, wizja zagłady ludzkości emocje wywołuje dość nikłe. Film jest za długi, w miarę upływu czasu staje się coraz bardziej nużący, a poboczne wątki (zwłaszcza doczepiony na siłę motyw mnichów tybetańskich) nijak się mają do głównej osi. Oczywiście, jak to w katastroficznych bajkach bywa źli na końcu stają się dobrymi, a ostatnia scena tchnie nadzieją, że grono ludzkich wybrańców, jak z przypowieści o Arce Nogo dostaje nową szansę. O ile rzeczywiście udałoby się jej ocaleć.