"Ernest i Celestyna: Misja muzyka"

W wyścigu oscarowym przed dekadą żadna animacja nie miała realnych szans z disnejowską "Krainą lodu". Ale w notowaniach bukmacherów najniżej stali właśnie "Ernest i Celestyna". I w sumie nic dziwnego, bo to nad wyraz staroświecka bajka. Bez wizualnych fajerwerków, sekwencji musicalowych, aluzji do popkultury, humoru skrojonego pod masy i bohaterów z misją z(a)bawienia świata. Słowem, cudownie odświeżająca propozycja na rynku zdominowanym przez megahity 3D.

Reklama

Frankofońska produkcja była nietuzinkowa także pod tym względem, że do tej pory w bajkach w konwencji "kto się czubi, ten się lubi" przeważnie parowano koty i myszy, odwiecznych wrogów również w świecie rzeczywistym. Tutaj rezolutna mysz dostała za partnera zgryźliwego niedźwiedzia, a efekt bardziej niż "Toma i Jerry'ego" przywodził na myśl nieco już zapomnianego "Lisa i psa" bądź "Zwierzogród" - twórcy nie skupiali się na slapstickowych figlach i awanturach, tylko na relacjach dwóch niedopasowanych gatunków, które w miarę poznawania się bliżej pozbywają się wzajemnych uprzedzeń.

Wchodząca na ekrany właśnie w eurowizyjny weekend "Misja muzyka" swoje źródło, podobnie jak oryginał i następujący po nim serial emitowany przed paroma laty w polskiej telewizji, ma w serii książeczek dla dzieci autorstwa belgijskiej pisarki i akwarelistki Gabrielle Vincent. Cykl złożony z blisko trzydziestu tomików zawojował Belgię i Francję w latach osiemdziesiątych; najpopularniejsze odcinki tłumaczono także na angielski. Quasi-realistyczny styl i specyficznie melancholijny klimat tak prozy i malunków nieżyjącej już autorki, jak i adaptacji, mogą się kojarzyć np. z "Moim sąsiadem Totoro" z japońskiego studia Ghibli, "Kubusiem Puchatkiem" A.A. Milne'a (tym oryginalnym, nie zinfantylizowaną wersją Disneya) czy komiksem "Malutki Lisek i Wielki Dzik" Bereniki Kołomyckiej.

Reklama

W pierwszym filmie nić porozumienia między bohaterami zawiązała się w momencie, kiedy okazało się, że Ernest, choć rozmiarem kontrastujący wielce, w głębi serca jest podobnym Celestynie outsiderem - niespełnionym muzykiem wyrzuconym poza nawias społeczeństwa. W sequelu ten wątek zostaje rozwinięty - przyjaciele wyruszają w rodzinne strony misia celem naprawy skrzypiec, a zastają totalitarne miasto, w którym muzyka została całkowicie zakazana. Co więcej, nakaz wydał ojciec Ernesta, sędzia rozczarowany synem.

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

Niewątpliwym atutem filmu jest bardziej wartka akcja aniżeli w pierwszej części, a także znacznie mniej łopatologiczne dialogi. Twórcy ewidentnie wyciągnęli wnioski z nielicznych wad poprzednika, w efekcie czego zaściankowe schematy, opór przeciw opresyjnej władzy, potrzeba akceptacji i podążania za własnymi marzeniami zostają tym razem ukazane bez zbędnych słów - i to w sposób, który przemówi zarówno do dorosłego odbiorcy, jak i dziecka. Owszem, najbardziej zachwycona będzie tu najmłodsza widownia, jednak seans zaleca się nie tylko dzieciatym.

Gdzie zobaczyć: w kinach