"Bezmiar"

Penélope Cruz ma za sobą wiele wybitnych ról matek, by przywołać tylko "Volver", "Wszyscy wiedzą" czy - nomen omen - "Matki równoległe". Ale chyba jeszcze nigdy nie była lepsza niż w "Bezmiarze", co jest swoistym paradoksem, zważywszy na to, że gra tu po włosku, wystylizowana na Sophię Loren. Nie na swoich śmieciach, a mimo to sto procent Cruz w Cruz - oto co znaczy aktorska osobowość!

Reklama

Hiszpańska gwiazda wciela się w Clarę, wtłoczoną w ramy "typowej włoskiej żony", która musi "wyglądać" i doglądać domu i familii, nie zachowując przy tym żadnej autonomii. Ale ta iluzja "normalności", właściwa tak wielu rodzinom, nie tylko w Rzymie lat 70., gdzie rozgrywa się akcja, stopniowo się rozwiewa, wraz z postępującym załamaniem nerwowym Clary, odkrywającej kolejne zdrady przemocowego męża Felice (Vincenzo Amato). Mimo to Clara próbuje najlepiej jak może wychowywać trójkę dzieci, nierzadko poprzez beztroską zabawę, jako że sama sięga do swojego wewnętrznego dziecka, uciekając od toksycznego małżeństwa.

Szczególna więź łączy Clarę z dojrzewającym Andreą alias Adrianą (Luana Giuliani), chłopcem uwięzionym w ciele dziewczynki. Andrea naturalnie nie znajduje zrozumienia u dominującego ojca ani dalszych członków licznej rodziny. Jej tożsamość w pełni akceptuje tylko Sara (Penelope Nieto Conti), młoda romska dziewczyna ze slumsów po drugiej stronie pola trzcinowego przed nowym apartamentowcem naszej rodziny; podobną "gentryfikacyjną" love story mieliśmy we francuskim "Gagarine". Natomiast w domu Andrea/Adriana może liczyć wyłącznie na matkę, która choć także nie może sobie pozwolić na otwarte wsparcie dziecka przy wszystkich, to jednak doskonale rozumie wrażenie niewygody we własnej skórze.

Film pięknie zauważa, że poczucie wyobcowania nie kończy się wraz z nastoletniością i może nam towarzyszyć przez całe dorosłe życie. Najważniejsza jest jednak optyka dziecka, wciąż zbyt młodego, by zrozumieć wszystkie zawiłości wokół płci. Stąd też szuka znaków na niebie, połyka garść hostii w oczekiwaniu na cud od Boga, szczerze wierzy, że pochodzi z innej galaktyki. Sygnały pojawiają się subtelnie - w katolickiej szkole dzieci oglądają komórki pod mikroskopem. "Czy ważniejsze jest to, co mamy w środku, czy na zewnątrz?", pada pytanie. ZOBACZ TAKŻE>>Florian Misiorny: Moja transpłciowość jest moją drogą do życia naprawdę [PODCAST]>>>

W delikatnym podejściu do tematu tożsamości płciowej "Bezmiar" przypomina "Chłopczycę" Céline Sciammy. Również dlatego, że podobnie zawiera wątki autobiograficzne - w postaci Andrei/Adriany odnajduje się sam reżyser Emanuele Crialese, urodzony w ciele dziewczynki.

Reklama

Okej - powie ktoś - tylko dlaczego tak trudna i bolesna historia często uderza estetyką rodem z reklamy bielizny Intimissimi z Jennifer Lopez? Otóż w tym właśnie sęk, że nasze wspomnienia zawsze zasnuwa mgła nostalgii w pastelowych barwach. Filtr młodzieńczej idealizacji. Crialese i jego operator Gergely Pohárnok oddają to bezbłędnie, przeplatając bezmiar szczęścia z bezmiarem smutku, bezmiar wolności z bezmiarem ograniczeń, bezmiar beztroski z bezmiarem frustracji.

Trwa ładowanie wpisu

Film świetnie odzwierciedla też ducha epoki, zarówno w obrazie, jak i dźwięku. Jest niczym stara włoska piosenka, budząca ciepłe reminiscencje, ale i podszyta nieodzowną melancholią - jak "L'immensità" Dona Backy'ego, od której zresztą wziął oryginalny tytuł.

I jak wiele nastolatków, Andrea/Adriana znajduje ucieczkę w muzyce, wyobrażając sobie siebie w roli gwiazdy rocka oglądanej w czarno-białym telewizorze. Bardzo symboliczna w tym aspekcie jest przede wszystkim scena, gdy przeistacza się w Adriano Celentano wykonującego awangardowy przebój "Prisencolinensinainciusol", łączący w sobie wiele różnych stylów muzycznych oraz celowo nonsensowny, niezrozumiały tekst, oddający niezdolność do komunikacji. Wieloznaczność i niezrozumienie, które stale towarzyszą osobom trans.

Gdzie zobaczyć: w kinach