"The Good Mothers"

Nagrodzony na Berlinale sześcioodcinkowy miniserial oparty na autentycznych historiach kobiet mafii jest tak esencjonalnie włoski, że aż trudno uwierzyć, że w dużej mierze stoją za nim Brytyjczycy - Julian Jarrold ("The Crown"), który współreżyserował wraz z Elisą Amoruso, oraz scenarzysta Stephen Butchard ("Upadek królestwa"). Za materiał źródłowy posłużyła zaś fabularyzowana literatura faktu autorstwa Amerykanina Alexa Perry'ego.

Reklama

Ale w USA urodził się też przecież Jonas Carpignano, włosko-amerykański twórca znakomitej trylogii kalabryjskiej, której echa odbijają się w serialu. Szczególne skojarzenia można mieć z "Chiarą", jako że "The Good Mothers" podobnie opierają się na doświadczeniach nastolatki odkrywającej stopniowo zbrodnie swego ojca z 'ndrànghety. Jednak Denise Cosco (Gaia Girace) to tylko jedna z wielu bohaterek wielowątkowej opowieści. Równolegle poznajemy historię jej matki Lei Garofalo (Micaela Ramazzotti), która nagle znika bez śladu, a także Giuseppiny Pesce (Valentina Bellè) i Cetty Caccioli (Simona Distefano), młodych matek całkowicie pozbawionych życia prywatnego, kontrolowanych na każdym kroku przez ojców i mężów - nawet zza krat.

Jest jeszcze ambitna prokurator Anna Colace (Barbara Chichiarelli), która wprowadza w życie nowatorski plan rozpracowania mafii poprzez uderzenie w jej kobiety - matki, żony i kochanki - niekiedy nie mniej bezwzględne niż sami bossowie ośmiornicy z Kalabrii. Dla Colace "zło nie ma płci", a uzasadnienie tej tezy widzimy niejednokrotnie na ekranie, gdzie na każdą "dobrą matkę" przypada taka dorównująca w okrucieństwie mężczyznom. Oczywiście to ci ostatni trzęsą całym patriarchalnym półświatkiem, nie wahając się w imię wynaturzonej "lojalności" mordować własnych żon i córek. Co prawda w serialu męscy antagoniści zasilają drugi plan, niemniej nierzadko zdają się kontrolować sytuację niczym w prawdziwym życiu - Francesco Colella jako głowa klanu Cosco potrafi zmrozić krew w żyłach samym wymownym zmarszczeniem brwi.

Reklama

To jest zresztą wielki atut tego rewelacyjnie zagranego i bardzo sprawnie zrealizowanego serialu - to, że nie pada w nim ani jeden strzał (!), w ciągu sześciu godzin dochodzi może do dwóch-trzech scen fizycznej przemocy, a mimo to terror wciąż wisi w powietrzu, obecny w gestach, spojrzeniach, namacalnym wręcz napięciu.

Reklama

W "The Good Mothers" słowa ranią najmocniej, a milczenie zabija.

Gdzie zobaczyć: Disney+