"Strach"

Tytuł filmu ma niejedno znaczenie, ale najbardziej bezpośrednio nawiązuje do lęku przed uchodźcami, zwłaszcza tymi o ciemniejszej karnacji, którzy w pogoni za lepszym życiem w Niemczech muszą przemierzyć bułgarską wieś przy granicy z Turcją. To w tutejszych lasach Swetła (znakomita Swetłana Janczewa o prezencji wschodnioeuropejskiej Frances McDormand) spotyka Bambę (Michael Flemming), uchodźcę z Mali.

Reklama

Twarda kobieta najpierw próbuje odpędzić "intruza", a kiedy nie odnosi skutku, wreszcie niechętnie zaprasza go pod swój dach. Nie podoba się to członkom lokalnej społeczności, wściekle obnoszących transparenty typu "Czarni do Afryki" i "Bułgaria dla Bułgarów". Znamy to.

Stopniowo zaczynamy poznawać także bohaterów. Wychodzi na jaw, że Swetła to samotna wdowa, do niedawna nauczycielka, która straciła pracę wskutek niedoboru uczniów. Rodziny z małymi dziećmi uciekają bowiem z prowincji, gdzie do braku perspektyw dochodzą perturbacje związane z masowym przepływem migrantów.

Trwa ładowanie wpisu

Symptomatyczna jest w tym kontekście scena, w której reporterka przeprowadza wywiad z szefem pograniczników (świetny Stojan Boczew), usilnie próbując uzyskać od niego potwierdzenie tezy, że uchodźcy są uzbrojeni i niebezpieczni. Mundurowy jednak zaprzecza - co absolutnie nie przeszkadza dziennikarce odwrócić się do kamery i oznajmić złowieszczym tonem: "Jak sami państwo widzą, sytuacja na granicy jest bardzo napięta".

Jak więc przy takiej nagonce medialnej winić konserwatywnych z natury wieśniaków za podejrzliwość i niechęć wobec obcych? Ciekawe, że nawet kiedy Bamba okazuje się życzliwym lekarzem, reżyser i scenarzysta w jednej osobie unika stereotypu o natychmiastowym zasypaniu podziałów. Przeciwnie - podatni na teorie spiskowe miejscowi wietrzą podstęp i jeszcze wzmagają wysiłki zmierzające do przegonienia przybysza. Bo do czego to podobne, że "Afrykańcowi", jak go pogardliwie nazywają, przychodzi łatwiej nauka bułgarskiego, niż im angielskiego?!

Hristow nie brnie też w spodziewany romans międzyrasowy. Owszem, między główną dwójką rodzi się więź, lecz raczej na zasadzie porozumienia dusz - oboje znaleźli się na życiowym rozdrożu, oboje "uciekają, aby żyć", nawet jeśli jedno z nich tylko metaforycznie, przynajmniej do czasu.

Reklama

Krytyka kołtunerii nie jest oczywiście niczym nowym, niemniej twórca z teatralnym rodowodem i dobrą ręką do aktorów potrafi całkiem zajmująco obnażać absurdy sytuacji, które w kinie przeważnie budzą litość i trwogę. Największą siłą filmu pozostaje jednak jego niebywała wręcz momentami aktualność, bowiem choć strach przed nieznanym to evergreen, kolejny globalny kryzys uchodźczy podbija stawkę emocjonalną.

Film powstał przed dwoma laty, a mimo to nie sposób nie przełożyć ekranowych wydarzeń na obecne okoliczności, kiedy to z Ukrainy poza miliona obywateli uciekają również tysiące nie-Ukraińców, łącznie z nieszczęśnikami, którzy z wojny w Syrii trafili na wojnę w Ukrainie. Nie ma co się czarować, że niebiali uchodźcy są mile widziani na polskich granicach - chociażby byli ludźmi o statusie społecznym Bamby.

Media donoszą o incydentach z udziałem nacjonalistów atakujących uchodźców o innym kolorze skóry. To margines - ale na rękę Putinowi, analogicznie jak chwilowo przygaszony kryzys na granicy z Białorusią. Rząd PiS oczywiście odżegnuje się od wszelakiego rasizmu, tyle że ludzie, których do władzy wyniosło właśnie podsycanie strachu przed uchodźcami, są cokolwiek mało wiarygodni w roli piewców tolerancji.

Naturalnie nie ma nic dziwnego w tym, że nasza władza - czy w ogóle jakakolwiek władza - przychylniej patrzy na przybyszów z tego samego kręgu kulturowego. Minimalizowanie ryzyka kłopotów z asymilacją jest istotne. Ale bynajmniej nie usprawiedliwia polityki skrajnie cynicznego zarządzania strachem, w myśl której otwiera się na ramiona na jednych, a szczuje na innych wyłącznie na podstawie rasy lub pochodzenia.

Tych zbieżności z polską perspektywą jest w filmie zaskakująco dużo, począwszy od imienia bohatera, które nieodparcie kojarzy się z Murzynkiem z niesławnej dziś czytanki, po postać burmistrzyni spychającej odpowiedzialność za narastający problem migracyjny na zwykłych obywateli - jako żywo oglądamy teraz podobne obrazki na co dzień.

Znamienne też, że choć pogranicznik Boczew dobrze wie, że "pod skórą wszyscy jesteśmy tacy sami", wcale nie zamierza się wychylać, wyłamywać z systemu promującego podziały plemienne. Czarno-białe status quo jest wygodne dla wielu, stąd też czarno-biały film nabiera koloru dopiero wtedy, gdy bohaterowie decydują się na ucieczkę. Szkopuł w tym, że nie można wiecznie uciekać.

Gdzie zobaczyć: HBO GO, HBO Max