"Monachium: W obliczu wojny"
W prologu rozgrywanym w roku 1932 troje przyjaciół świętuje koniec wspólnych studiów na Oksfordzie. Scenarzysta Ben Power od razu rozdaje karty charakterologiczne, przystające do stereotypów: Brytyjczyk Hugh Legat (George MacKay) jest spokojny, Niemiec Paul von Hartmann (Jannis Niewöhner) - energiczny, zaś jego dziewczyna Lenya - wyzwolona niczym postać tej samej Liv Lisy Fries w serialu "Babylon Berlin". Cała trójka beztrosko popija szampana, ogląda fajerwerki, świat nieograniczonych możliwości zdaje się na nich czekać z otwartymi ramionami.
Właściwa akcja zawiązuje się sześć lat później, w dniach bezpośrednio poprzedzających niesławną konferencję w Monachium, na której Wielka Brytania, Francja i Włochy zgodziły się, przy dojmującej nieobecności Czechosłowacji, na aneksję Kraju Sudetów przez III Rzeszę. Filmowa intryga stanowi fabularyzowaną wersję zakulisowych wydarzeń, do jakich z niemałą dozą prawdopodobieństwa mogło dojść przy udziale ruchu oporu.
Obaj bohaterowie są już wówczas urzędnikami państwowymi, a ich młodzieńcze ideały ledwo się tlą. Legat pracuje w sztabie doradczym premiera Neville'a Chamberlaina (Jeremy Irons), von Hartmann - w niemieckim MSW, gdzie wchodzi w posiadanie ściśle tajnych planów Hitlera, świadczących o jego zamiarach inwazji na Czechosłowację mimo potencjalnego porozumienia w Monachium.
Wprawdzie fabuła jest fikcyjna, ale nie tylko mocno osadzona w realiach, lecz także w dużej mierze złożona z prawdziwych incydentów - nawet jeśli traktowanych luźno pod względem chronologicznym. Tak więc faktycznie istniał niemiecki spisek pod wodzą generała Hansa Ostera, mający na celu odsunięcie Führera od władzy w 1938 roku. Z kolei za inspirację dla postaci von Hartmanna posłużył prawnik i dyplomata Adam von Trott zu Solz - tyle że on spiskował nie z Osterem, lecz z Clausem von Stauffenbergiem, który zorganizował zamach na Hitlera dopiero w roku 1944.
Co więcej, von Trott studiował na Oksfordzie, gdzie zaprzyjaźnił się z Davidem Astorem, synem Lady Astor, pierwszej kobiety, która zasiadła w Izbie Gmin, społecznikiem działającym po stronie aliantów, późniejszym redaktorem "Observera" oraz - naturalnie - nieformalnym pierwowzorem postaci Legata. Wypada też wiedzieć, że choć filmowy wątek doręczenia tajnych dokumentów Chamberlainowi jest wymyślony, w sierpniu 1939 sam generał Oster przekazał holenderskiemu attaché wojskowemu materiały z tajnej narady nazistów w Berghof na temat planowanej agresji na Polskę.
Trzeba przyznać, że od strony aktorskiej film Christiana Schwochowa prezentuje się bezbłędnie i wiarygodnie. Po części zapewne dlatego, że Brytyjczycy grają Brytyjczyków, Niemcy - Niemców, nie ma sytuacji rodem z "Walkirii" Bryana Singera, gdzie kazano nam wierzyć w Toma Cruise'a jako oficera Wehrmachtu, wspomnianego von Stauffenberga.
Ale też obsada zwyczajnie nie ma słabych punktów. Co prawda z głównej dwójki bardziej charyzmatycznie wypada Niewöhner, jednak trudno żeby nie, skoro dostaje znacznie ciekawszą postać, przechodzącą przemianę od zapalczywego nacjonalisty po czynnego przeciwnika nazizmu, podczas gdy MacKay musi po prostu sprawnie ogrywać angielskie opanowanie.
Świetny jest Irons, poniekąd rehabilitujący Chamberlaina, będącego przecież symbolem polityki ustępstw, upokorzenia i tchórzostwa. W interpretacji Ironsa premier wykazuje się dużą klasą, zaś jego błędy wynikają raczej z nadmiernej wiary w dyplomację niż z niekompetencji - tak ochoczo przypisywanej mu przez Churchilla.
Odpowiednio wyraziście wypadają również odtwórcy ról zimnych nazistów - August Diehl jako oficer SS mogący zdekonspirować von Hartmanna oraz Ulrich Matthes wcielający się w Hitlera, aktor charakterystyczny najbardziej dotąd kojarzony na Zachodzie z roli... Goebbelsa w głośnym "Upadku" Oliviera Hirschbiegela. Takie rozkoszne portfolio.
Kobiety mają niewiele do zagrania, zatem tym bardziej imponujące, że zapadają w pamięć - tak Fries, jak Jessica Brown Findlay ("Rozpustnice") w roli żony Legata i Sandra Hüller, gwiazda "Toniego Erdmanna", jako zamężna kochanka i współkonspiratorka von Hartmanna.
Wrażenie robi także scenografia. Znów nasuwa się porównanie z nieszczęsną "Walkirią", gdzie filmowcom zabroniono korzystania z historycznych obiektów i musieli budować repliki w halach zdjęciowych. Natomiast tu kręcono w autentycznych lokacjach, w tym w rzeczywistym gmachu Führerbau, w którym "w słusznej sprawie" przehandlowano czechosłowacką suwerenność.
"Monachium..." bynajmniej nie jest wybitnym dziełem, prędzej przykładem bardzo solidnej roboty filmowej, gdzie na efekt pracują głównie sprawdzone chwyty dramaturgiczne. Schwochow bawi się rewizjonistycznym "co by było, gdyby...", ale choć scena potajemnego spotkania w pubie ma prawo kojarzyć się z analogicznym fragmentem "Bękartów wojny", niemiecki reżyser nie popuszcza wodzy fantazji tak daleko jak Tarantino i nie proponuje alternatywnej wersji historii. Mimo to film do końca trzyma w napięciu - za sprawą naszej więzi emocjonalnej z fikcyjnymi postaciami i ciekawości ich prywatnych losów, lecz również paradoksalnie dlatego, że wiemy z podręczników, co naprawdę było dalej, stąd też empatycznie nas uwiera, kiedy bohaterowie błędnie myślą, że zatrzymali wojnę.
Wszelako napięcie bierze się też z analogii do współczesności. I nie chodzi jedynie o te mniej lub bardziej uprawnione porównania do aneksji Krymu, groźby ataku Rosji na Ukrainę, gry interesów wokół Nord Stream 2. Trafny jest też komentarz o krzywdzie wynikającej z postępującej polaryzacji - zarówno w kontekście globalnego nieszczęścia, jak jednostkowego dramatu. Najbardziej przeraża zaś refleksja nad chwiejnością pokoju. Film może mieszać fakty i mity, ale jako przestroga brzmi prawdziwie.
Gdzie zobaczyć: Netflix