"Wróg doskonały"
"Jeszcze tylko kosmetyka. Mężczyzna otwartą dłonią przygładził włosy. Reguły gry wymagały, by na spotkaniu ze swoją ofiarą prezentował się jak należy". Tak zaczyna się niedługa, ledwie stustronicowa powieść belgijskiej pisarki Amélie Nothomb "Kosmetyka wroga".
Ekranizacja wprowadza mniej lub bardziej kosmetyczne zmiany, w wyniku czego akcja zawiązuje się w momencie, gdy uznany na całym świecie architekt Jeremiasz Angust (który za sprawą angażu Tomasza Kota zyskał polskie pochodzenie) wygłasza wykład w Paryżu, gdzie niegdyś mieszkał.
W inspirującej przemowie, przyjętej owacjami przez widzów najwyraźniej spragnionych coachingowych mądrości, Angust opowiada o zgubnej pogoni za perfekcją przerwanej dopiero wskutek "poważnego kryzysu osobistego". Życiowa wolta stała się katalizatorem przemiany bohatera, który porzucił pracę przy prestiżowych projektach na Zachodzie i skoncentrował się na budowie szpitali dla ubogich rejonów Afryki. "Doskonałość osiąga się nie wtedy, kiedy nie można już nic dodać, ale wtedy, gdy nie można nic odjąć", kończy architekt-filantrop cytatem z Antoine’a de Saint-Exupéry'ego.
Po skończonym wykładzie Angust usiłuje zdążyć na lot do Warszawy, ale szyki krzyżuje mu młoda Holenderka o oryginalnym nazwisku Texel Textor (Athena Strates w roli postaci, która w pierwowzorze była mężczyzną) desperacko prosząca o podwózkę. I tak oboje nieznajomych sobie ludzi grzęźnie na na paryskim lotnisku, które Angust kiedyś zaprojektował - co nie będzie bez znaczenia dla rozwiązania zagadki kryminalnej. Podobnie jak to, że Jeremiasz jest konkretny i poukładany (Kot gra po angielsku bez kompleksów i ze swoją zwyczajową powściągliwością), zaś Texel - impulsywna i ekstrawertyczna do granic irytacji - a jednak historie obojga z czasem zdają się zazębiać.
Lotniska to bardzo "filmowe" scenerie. Niekiedy romantyczne, jak londyńskie Heathrow w "To właśnie miłość", ale częściej służące za tło dla obrazów katastroficznych lub dreszczowców, jak również idealne dla metafory alienacji czy "samotności w tłumie".
"Mam iść do terapeuty, kiedy istnieją lotniska?", pyta ktoś we "Wrogu doskonałym" - i w tej błyskotliwej linijce zawiera się niejedna wskazówka dotycząca przeszłości bohaterów.
Zdarzają się też dialogi rozwlekłe, rażące przesadną deklaratywnością. Niektóre zwroty akcji można przewidzieć ze sporym wyprzedzeniem. Niemniej Maíllo na ograniczonej przestrzeni narracyjnej udaje się zbudować atmosferę osaczenia, zaś aktorski ping-pong intryguje do samego końca, nawet jeśli Strates gra nierówno.
Ostatecznie dostajemy, analogicznie jak w książce, trochę banalny thriller psychologiczny, a trochę zupełnie niegłupią opowieść o części siebie wypartej tak skutecznie, że staje się ona kimś obcym. Pytanie, czy film o tym, że perfekcja jest niebezpieczna, powinien być doskonały?
Gdzie zobaczyć: w kinach