Inaczej niż bywało to w przeszłości, Andriej Zwiagincew nie peroruje już o niej w sposób pełen kaznodziejskiej buty. Zamiast tego niezwykle zgrabnie wpisuje ton apokaliptycznej przestrogi w poetykę kameralnego dramatu obyczajowego. Całkiem możliwe, że to unikatowe połączenie już niebawem przyniesie reżyserowi upragnionego Oscara.
Rosyjski twórca przedstawia w „Niemiłości” losy Borysa i Żenii – małżeństwa znajdującego się w trakcie rozwodowej batalii pełnej nieczystych zagrań. Choć mężczyzna i kobieta pałają do siebie nienawiścią, Zwiagincew z gorzką ironią zauważa, że są do siebie bardzo podobni. Oboje pozostają jednakowo egoistyczni, przepełnieni cynizmem i przytłoczeni poczuciem egzystencjalnego marazmu. Aby się z nim uporać, wybierają także bliźniacze drogi ucieczki prowadzące w stronę przyjemności oferowanych przez konsumpcję, rzeczywistość wirtualną czy fasadowe społeczne rytuały.
Zwiagincew dba o to, by jego opowieść mogła być odczytana jako jednocześnie uniwersalna i specyficznie rosyjska. Nie na darmo w wielu scenach z telewizora lub radia słyszymy propagandowe komunikaty relacjonujące wojnę na Ukrainie. Tymczasem z dala od żenującego medialnego show toczy się prawdziwe życie. Podobnie jak w świetnej „Elenie”, reżyser pokazuje je przez pryzmat panującego w kraju Putina rozwarstwienia ekonomicznego. Maniakalne przywiązanie bohaterów do statusu majątkowego staje się odrobinę bardziej zrozumiałe po – jednocześnie zabawnej i przerażającej – scenie wizyty u matki Żenii. Już krótka rozmowa z antypatyczną staruchą zamieszkującą obskurną chatę pod Moskwą daje pojęcie o tym, jak daleką drogę musiała pokonać jej córka, by stać się dumną przedstawicielką klasy średniej.
Absolutnie nic nie jest za to w stanie usprawiedliwić pogardliwego stosunku wyrażanego przez Borysa i Żenię wobec ich dwunastoletniego syna. Właśnie z osobą Aloszy związany jest zresztą kluczowy – przywołujący na myśl „Przygodę” Antonioniego – fabularny zwrot akcji. Choć chłopak pojawia się na ekranie raptem w paru scenach, wystarczy to, by na wskroś realistyczną opowieść udało się wzbogacić o warstwę symboliczną.
Nieskażony złem Alosza może stanowić ekwiwalent życiowego sensu, metafizycznego „więcej”, które, długo ignorowane przez bohaterów, w końcu na dobre wymyka im się z rąk. Oczywiście, łatwo zorientować się, że Zwiagincewowi nie chodzi o stratę poniesioną wyłącznie przez Borysa i Żenię. Nie bez powodu w jednej z najważniejszych sekwencji filmu do poszukujących zaginionego syna bohaterów dołączają obcy ludzie, wolontariusze. W podzielonym na co dzień społeczeństwie oddolnie tworzy się grupa opierająca swe działania o wzajemną współpracę, solidarność i wspólny cel. Trudno o bardziej wzruszającą metaforę systematycznie zaprzepaszczanego, lecz wciąż tlącego się gdzieś potencjału, który Zwiagincew zdaje się dostrzegać w swoich rodakach.
"Niemiłość"; Rosja 2017; reżyseria: Andriej Zwiagincew; w kinach od 2 lutego; ocena: 8/10