Przed Katherine wyzwanie, jakie czekało wiele kobiet żyjących na Wyspach Brytyjskich w XIX wieku. Miała zostać panią domu - trochę maskotką-wizytówką do picia herbaty z pastorem i sąsiadami, trochę menadżerką do spraw obsługi czarnoskórych zasobów ludzkich zatrudnionych jako służba no i i oczywiście - last but not least - urodzić potomka.

Reklama

Tu jest problem największy. Bo męża w domu praktycznie nie ma, a jak jest to jest pijany. Częściej bywa teść, który też pije, ale za to i bije. Gdy najważniejsi mężczyźni źle traktują, wpada w ramiona szorstkiego i niżej urodzonego koniuszego Sebastiana. W zderzeniu z brutalnością świata możnych, czułość i namiętność wyzwala miłość.

Ponieważ zamigotał świat tysiącem barw, sen przestał być potrzebny, a wszystko zaczęło smakować lepiej, Katherine nie wyobraża sobie powrotu do tego co wcześniej. Kocha brutalnie miłością najgorszego rodzaju. Taką, dla której kobieta zrobi wszystko, nie cofnie się przed żadnym czynem. I potem nie będzie czuła ani wyrzutów sumienia, ani chęci naprawienia krzywd.

W filmie Oldroyda mało jest dialogów, dużo spojrzeń i gry. Montaż i sposób prowadzenia kamery są ascetyczne, ale obraz jest aż gęsty od emocji prawdziwych, zaskakująco ludzkich. Niektórzy w wątku ze służbą dopatrują się komentarza do współczesności. Są tacy, którzy żałują, że w Polsce obraz nie trafił do dystrybucji pod oryginalnym tytułem ("Lady Macbeth" - to ekranizacja opowiadania "Powiatowa Lady Macbeth").

Zwycięzcami "Lady M." są William Oldroyd oraz grająca Katherine Florance Pugh. Pokazują obronę własnych wartości przed światem zewnętrznym tak, że przez chwilę zapominamy, że jest to walka zła ze złem.

"Lady M."; Wielka Brytania 2016; w kinach od 30 czerwca 2017 roku.