Pasolini, jeden z najbardziej wyrazistych twórców światowego kina, nie zasłużył na tak mierny film. Ferrara nie chciał wprawdzie zrealizować konwencjonalnej biografii włoskiego mistrza, ale w zamian nie umiał zaoferować widzom niczego interesującego. Wbrew intencjom reżysera zawarte w "Pasolinim" połączenie paradokumentalnego minimalizmu i barokowej przesady nie stanowi świadectwa ożywczej różnorodności. Zamiast tego znamionuje raczej bezradność wobec niejednoznacznej i wymykającej się schematom postaci tytułowego bohatera. Klęska "Pasoliniego" to także dowód pogłębiającego się kryzysu twórczego Ferrary. Nie pomogło ani odstawienie używek, ani przeprowadzka do Rzymu – reżyser "Pogrzebu" wciąż nie potrafi wrócić do artystycznej dyspozycji, którą imponował na początku lat 90.
W rozmaitych wywiadach Ferrara powtarza, że uwielbia Pasoliniego, a seans "Dekameronu" ukształtował go jako reżysera. Niestety, w gotowym filmie trudno dopatrzeć się pogłębionej refleksji nad fenomenem włoskiego mistrza. Ekranowy Pasolini zajmuje się głównie braniem udziału w salonowych dysputach i powtarzaniem natchnionych komunałów. Obraz życia intymnego reżysera sprowadza się natomiast do kilku migawek z pospiesznego aktu fellatio dokonanego gdzieś na tyłach rzymskiego dworca. W czasie seansu trudno oprzeć się wrażeniu, że film Ferrary więcej niż o samym Pasolinim mówi nam o wizji europejskiej bohemy zrodzonej w umyśle twardziela z Bronksu.
Porażka amerykańskiego reżysera boli tym bardziej, że pod pewnymi względami faktycznie wydawał się on idealnym kandydatem do realizacji filmu o włoskim mistrzu. Największe dokonania Ferrary – ze "Złym porucznikiem" na czele – miały w sobie właściwą dziełom Pasoliniego ambiwalencję i w podobny sposób zacierały granicę pomiędzy grzechem a świętością. Być może twórcę "Króla Nowego Jorku" zgubiła tym razem własna pycha. Choć Abel Ferrara wypowiada się o swoim bohaterze w sposób pełen pokory, trudno oprzeć się wrażeniu, że na ekranie nachalnie stara się dorównać jego talentowi. Trudno inaczej wytłumaczyć decyzję, by częścią filmu uczynić – zainscenizowane przez Ferrarę – fragmenty niedokończonego scenariusza Pasoliniego "Porno Teo Kolossal".
Sceny te, przedstawiające dwóch neapolitańczyków udających się na poszukiwanie Mesjasza, a ostatecznie trafiających na wielką orgię, stanowią zdecydowanie najsłabszy element filmu. Zamiast – obecnej w twórczości Pasoliniego – refleksji nad seksem, który coraz częściej nie stanowi już strefy wolności, lecz przestrzeń przymusu, na ekranie otrzymujemy pełną przepychu, kiczowatą farsę. Przykro stwierdzić, że jedną z największych wad tej części filmu stanowi niemiłosiernie przeszarżowana kreacja dawno niewidzianego Ninetta Davoliego. Ekranowa obecność ulubionego aktora i kochanka Pasoliniego miała stanowić najważniejszy łącznik pomiędzy wizją Ferrary a światem włoskiego mistrza. W rzeczywistości jego ekranowe zagubienie służy raczej za mimowolną metaforę nieprzystawalności tych dwóch porządków.
Pasolini | Belgia, Francja, Włochy 2014 | reżyseria: Abel Ferrara | dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty | czas: 86 min | w kinach od 1 kwietnia