"Steve Jobs" nie powtarza banalnych anegdot ani obiegowych opinii, nie jest nawet klasyczną filmową biografią. Sorkinowi wystarczyło parę scen z życia Jobsa, by nakreślić jego bogaty, zniuansowany portret. Tytułowy bohater nie jest tu pokazany ani jako geniusz, ani tyran, raczej jako aktor, który dążąc do perfekcji, pogubił się w odgrywanych przez siebie rolach.

Reklama

Świat, który oglądamy na ekranie, jest zresztą specyficznym teatrem. Boyle pokazuje Jobsa w trzech przełomowych chwilach, zawsze za kulisami wielkich wydarzeń, na kilkanaście minut przed premierą kolejnych produktów. Ale technologia jest tu jedynie gadżetem, Boyle'a zdecydowanie bardziej interesują relacje Jobsa z bliskimi mu ludźmi: współpracownikami Joanną Hoffman i Steve'em Wozniakiem oraz dorastającą córką, której nie chciał uznać (na łamach prasy przedstawił nawet obliczenia, z których wynikało, jak wielu amerykańskich mężczyzn mogło być ojcami dziewczynki). Między tymi bohaterami rozgrywa się swoista psychodrama rozpisana na świetne, dynamiczne, błyskotliwe dialogi.

Grający Jobsa Michael Fassbender będzie solidnym kandydatem do oscarowej nominacji, ale jego partnerzy – zwłaszcza Kate Winslet i Seth Rogen – wcale mu nie ustępują. Zaś Danny Boyle – po paru słabszych latach – potwierdza, że należy do najciekawszych współczesnych reżyserów.

STEVE JOBS | USA 2015 | reżyseria: Danny Boyle | dystrybucja: UIP | czas: 122 min