Podczas gdy na niektórych z klasyków X muzy na dobre zaległ już kurz, ekranowe przygody Antoine'a Doinela wciąż ogląda się z zapartym tchem. Trudno wskazać chyba jeden prosty powód takiego stanu rzeczy, niemniej jednak nie ma przypadku w tym, że blisko 55 lat po premierze "400 batów" jak bumerang co jakiś czas powraca na ekrany kin.

Reklama

Film Truffauta, choć z pozoru wydawałoby się oczywisty, kryje w sobie szereg interpretacyjnych ścieżek. To z jednej strony opowieść o toksycznej miłości i o tym, jak łatwo, nawet nieświadomie, można sprawiać sobie ból. Tutaj jego adresatem jest trzynastoletni Antoine (znakomita rola Jeana-Pierre'a Léauda). Chłopak wychowywany jest przez matkę i ojczyma, których chłód i zobojętnienie są powodem kolejnych frustracji, a te wyrażają się poprzez bunt. Zdesperowany i zniechęcony Antoine próbuje zwrócić na siebie uwagę, pozwalając sobie na kolejne występki, ale osiąga efekt odwrotny, jeszcze bardziej pogrążając się w swojej samotności.

Truffaut, ubierając swój film w ramy opowieści inicjacyjnej, mówi o odrzuceniu, alienacji. Uczuciach, które dobrze znane były jemu samemu, bowiem postać Antoine'a (powracała zresztą w jego kolejnych filmach) to rodzaj alter ego artysty. Dla przyszłego reżysera, podobnie jak i młodego bohatera, ucieczką od rozczarowującej rzeczywistości było kino. – Często opuszczałem szkołę po to, by w małych paryskich kinach móc oglądać filmy – wspominał Truffaut. Tę odwzajemnioną zresztą miłość, która była charakterystyczna dla całego pokolenia Nowej Fali, od Chabrola po Godarda, bardzo mocno daje się odczuć, oglądając "400 batów". Obraz, który zresztą dedykowany był mistrzowi i przyjacielowi François Truffauta, jednocześnie uznawanemu za ojca całego nurtu – André Bazinowi.

Uniwersalność przekazu, jaka płynie z "400 batów", nieodłącznie wiąże się z jego realizmem. Film (a za nim cała Nowa Fala), tak fabularnie, jak i formalnie, stał w opozycji do tego, co dominowało w kinie francuskim w okresie powojennym. Z jednej strony widoczny był zatem wyraźny pierwiastek autorski, z drugiej miał to być obraz bliższy temu, co na co dzień działo się na paryskiej ulicy. Stąd wyjście w plener, w efekcie czego istotnym bohaterem "400 batów" jest samo miasto, ale też specyficzny rodzaj pracy z aktorem (choć może to za duże słowo, bowiem w cenie byli naturszczycy).

Truffaut nie miał dla swojego bohatera przygotowanych gotowych linijek dialogów, a raczej omawiał z nim wcześniej kolejne tematy, by następnie rejestrować jego swobodne wypowiedzi. Szczerość i autentyzm, jakie tym sposobem biją z ekranu, są nie do przecenienia. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy niemal wszystko w kinie podlega sprawdzonym wzorom i jest na chłodno wykalkulowane. Fabularny debiut Truffauta wciąż pozostaje inspiracją i wzorem do naśladowania. Japoński mistrz Akira Kurosawa powiedział kiedyś, że to jeden z najpiękniejszych filmów, jakie widział w życiu. Trudno się z nim nie zgodzić.

400 BATÓW | Francja 1959 | reżyseria: François Truffaut | dystrybucja: Vivarto | czas: 99 min