"Na zawsze twoja" to adaptacja powieści Stefana Zweiga pod tytułem "Widerstand der Wirklichkeit". Do fascynacji twórczością tego pisarza przyznaje się chociażby Wes Anderson, który zadedykował mu swój "Grand Budapest Hotel". Co sprawia, że twórczość Austriaka jest atrakcyjna również dla ciebie?

Patrice Leconte: Gdy przeczytałem powieść Zweiga, natychmiast się w niej zakochałem. Pewnie dlatego, że autora interesuje w relacjach międzyludzkich to samo, co mnie: pożądanie, napięcie między szczerością a fałszem, znaczenie gestów i spojrzeń, które zwykle mówią o nas znacznie więcej niż słowa... Czasy Zweiga dawno przeminęły, ale dzięki temu jego rozważania tylko zyskują dziś na uniwersalności.

Reklama

Zaraz, chcesz powiedzieć, że ludzie zachowują się dziś w stosunku do siebie tak samo jak sto lat temu?

Pewne rzeczy, oczywiście, uległy zmianie. Znacznie mniejszą rolę niż kiedyś – na całe szczęście – odgrywają na przykład społeczne konwenanse. Z drugiej jednak strony już nasi pradziadkowie zadawali sobie pytania w stylu: pójść za głosem serca czy pozostać wiernym racjonalnemu podejściu do życia? Bezustannie poszukiwać nowych uniesień, a może docenić urok małżeńskiej stabilności? Do dziś nikomu nie udało się odnaleźć jednoznacznego rozwiązania tych problemów.

Bohaterowie "Na zawsze twoja" ostatecznie stawiają uczucia wyżej niż zdrowy rozsądek. Nam tymczasem na każdym kroku powtarza się, że wkroczyliśmy w epokę ironii i podejrzliwości.

Och, wiem, że żyjemy w dziwnych czasach, ale nie powinieneś osądzać ich jednak aż tak surowo. Wciąż wierzę, że przynajmniej część współczesnej publiczności oczekuje od sztuki pochwały romantyzmu. W przeciwnym razie seanse moich filmów świeciłyby pustkami, a nie jest przecież chyba aż tak źle?

Masz na swoim koncie komedie, melodramaty i thrillery, przy okazji "Sklepu dla samobójców" spróbowałeś nawet sił w animacji. Może więc kluczem do sukcesu okazuje się twoja wszechstronność?

Trudno mi to ocenić, wiem tylko, że praca musi sprawiać mi frajdę. Gdybym przez całe życie miał kręcić podobne filmy, po pewnym czasie zacząłbym po prostu usypiać na planie. Jako artysta jestem przywiązany do ryzyka – jeśli czytam scenariusz i w pierwszej chwili nie mam pojęcia jak przenieść go na ekran, tym bardziej motywuje mnie to, by ostatecznie podjąć wyzwanie.

Czy istnieje jakaś cecha, która łączyłaby te wszystkie różnorodne filmy w jedną całość?

Wiara w człowieka. W każdym przypadku staram się otaczać swoich bohaterów sympatią, rozumieć ich dylematy i rozgrzeszać błędy. Usiłuję uprawiać w kinie coś, co nazwałbym filozofią niełatwego optymizmu.

Skąd pewność, że takie myślenie okaże się atrakcyjne dla publiczności?

Gdy kręcę film, dbam o to, by podobał się przede wszystkim mnie samemu. Mogę liczyć jedynie na to, że publiczność doceni wtedy moją szczerość i wykaże się podobnym gustem. Na pewno nie jest jednak tak, że zapominam o pojedynczym widzu. Właśnie w trosce o niego staram się, aby mój wywód był jak najbardziej klarowny, a intencje nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

Należysz do najważniejszych twórców współczesnego kina francuskiego. W jaki sposób odnosisz się do jego bogatej tradycji?

Uwielbiam klasyków spod znaku Duviviera bądź Renoira choćby dlatego, że doskonale wiedzieli, na czym polega opowiadanie historii i tworzenie interesujących postaci. Pomyśl o "Pepe le Moko" w reżyserii tego pierwszego. To dla mnie jeden z najlepszych filmów w historii kina! Nie możemy również zapominać o nowej fali. Wśród współczesnych francuskich twórców istnieje moda na krytykę tego nurtu, ale nie zamierzam się do niej przyłączać. Truffaut i Godard są dla mnie prawdziwymi mistrzami.

Co konkretnie zawdzięczasz tym reżyserom i w jaki sposób wywarli oni wpływ na twoją karierę?

Za sprawą nowej fali film wkroczył do codziennego życia Francuzów. Gdyby nie to, pewnie nigdy nie zainteresowałbym się karierą reżysera. Poza tym, Godard czy Rohmer udowodnili, że za małe pieniądze mogą robić filmy, które będą przynosić zyski. Zaskoczeni producenci stawali się coraz bardziej skłonni do ryzyka i chętniej zawierzali młodym twórcom takim jak ja. W związku z tym – nawet jeśli w swych poszukiwaniach stylistycznych odszedłem w końcu dość daleko do nowej fali – zawsze będę miał wobec jej twórców ogromny dług wdzięczności.