Aidan Bloom (Zach Braff) ma 35 lat, jest niespełnionym aktorem i wciąż czeka na życiową szansę. Wspiera go kochająca żona (Kate Hudson) i dwójka fantastycznych dzieci, jednak Aidan wciąż miota się między próbą spełnienia swoich marzeń i zaspokojenia potrzeb swojej rodziny. Dopiero choroba ojca (Mandy Patinkin) zmusza Blooma do zmierzenia się z rzeczywistością.
"Gdybym tylko tu był" to film, jaki już niejeden raz widzieliśmy. Klasyczna sundance'owa produkcja, równo mierząca humor – chwilami naprawdę wysokiej próby – i wzruszenia, zderzająca banalne prawdy o życiu z kilkoma całkiem mądrymi spostrzeżeniami, może zbyt często balansująca na granicy kiczu, ale równoważąca to barwną galerią drugoplanowych postaci (z granym przez Josha Gada bratem Aidana na czele). Kino, które udaje niezależne, ale w rzeczywistości jest poczciwym, tradycjonalistycznym peanem na cześć rodziny.
To jeden z tych filmów, które w krytykach przesadnego entuzjazmu nie budzą, ale publiczność je kocha. Zresztą ponad połowa budżetu została zebrana na Kickstarterze, co może dowodzić, że Zach Braff – choć nakręcił jeden film, a jego najsłynniejszą rolą pozostaje występ w serialu "Hoży doktorzy" – stał się synonimem ciepłego, podnoszącego na duchu kina, jakiego widzowie, chyba nie tylko amerykańscy, ciągle potrzebują. Może to jest produkt jednorazowego użytku, ale to jednocześnie idealne kino środka. Czasami tylko tyle potrzeba.
GDYBYM TYLKO TU BYŁ | USA 2014 | reżyseria: Zach Braff | dystrybucja: UIP | czas: 106 min