Niby katastroficzna wizja małego miasteczka zmiecionego z powierzchni ziemi przez tornado, a w gruncie rzeczy agitka o tym, że w obliczu zagrożenia trzeba się zjednoczyć, porzucić waśnie i połączyć siły. – United we stand – mawiają Amerykanie, i o tym właśnie jest ten film. I nie trzeba do niego dopisywać żadnych wojennych metafor – choć akurat teraz to bardzo kuszące – to po prostu katastroficzne (i niestety pod wieloma względami katastrofalne) kino. Taki "Twister", tyle że z jeszcze lepszymi efektami specjalnymi i z jeszcze gorszym scenariuszem.

Reklama

Na dodatek nonszalancko zrealizowany: chwilami udaje paradokument realizowany przez grupę "łowców tornad", kiedy indziej oglądamy sceny nakręcone amatorskimi kamerami przez uczniów lokalnej szkoły, ale nawet tej zużytej już mocno formule "found footage" brakuje konsekwencji, bo reżyser porzuca ją, kiedy tak mu wygodnie.

Fabuła jest dość pretekstowa – ojciec szuka zaginionego syna, łowcy tornad szukają przełomowego materiału – całość opiera się więc na dość widowiskowych scenach demolki. Budynki sypią się w gruzy, gigantyczne wiry powietrzne wciągają ludzi, samochody, a nawet tiry i samoloty pasażerskie, słowem: apokalipsa. Owszem, ma to wszystko pewnie więcej sensu niż produkcje wytwórni Asylum, ma też lepszych aktorów (m.in. Richarda Armitage'a z "Hobbita" oraz Sarah Wayne Callies z "The Walking Dead"), ale mimo wszystko oglądanie "Sharknado" sprawia nieco więcej frajdy.

EPICENTRUM | USA 2014 | reżyseria: Steven Quale | dystrybucja: Warner Bros | czas: 89 min