Tropem do takiego właśnie myślenia jest osoba scenarzysty, Stevena Knighta, reżysera "Locke'a" i scenarzysty "Wschodnich obietnic" Davida Cronenberga czy "Niewidocznych" Stephena Frearsa. W filmach na podstawie tekstów Brytyjczyka emigranci pełnią istotną dla fabuły rolę, ale poznajemy ich zazwyczaj w mrocznych okolicznościach. Pełna ciepła i humoru "Podróż na sto stóp" to w twórczości Knighta nierokujący wyjątek. Jest to bowiem populistyczna komedia romantyczna, która łopatologicznie wykłada widzowi morał: emigrantów da się lubić, tylko trzeba dać im szansę, zaakceptować och odmienność i nauczyć się z nimi współpracować.
Choć może właśnie takie wyświechtane mądrości są kontrą dla populizmu faszystowskiej prawicy, która w wielu krajach Europy (także tych od lat wielokulturowych) zdobywa coraz większą popularność? Wszak w "Podróży na sto stóp" miłość rośnie nie jak w typowych komediach romantycznych – pomiędzy dwójką białych, tylko pomiędzy białą kobietą i hinduskim mężczyzną. Może dzięki temu zakochane pary, które zasiądą w kinowych fotelach, zapragną po seansie odwiedzić najbliższą indyjską restaurację i życzliwiej spojrzą na jej pracowników?
Wydaje się to możliwe, tym bardziej że reżyser wie, jak pokazać proces przygotowania potraw tak, żeby widzowi ciekła ślinka. Znamy jego sztuczki z "Czekolady" czy "Połowu szczęścia w Jemenie". Korzysta z nich także w "Podróży na sto stóp", w której głównymi bohaterami są indyjskie dania. Za każdym razem, kiedy kamera wnikliwie studiuje proces ich powstawania, ekran zamienia się w tęczowe królestwo: kolorowe, piękne, smakowite. Cóż, nie od dziś wiadomo, że przez żołądek można trafić i do serca, i do łóżka.
Lasse Hallström próbuje przekonać widzów, że celem może być też międzykulturowe pojednanie.
PODRÓŻ NA STO STÓP | USA, Indie 2014 | reżyseria: Lasse Hallström | dystrybucja: Monolith | czas: 122 min