O to po części chodziło. Mark Helprin, autor książki będącej literacką inspiracją dla scenariusza "Zimowej opowieści", twierdzi, że współczesny pisarz nie jest w stanie wymyślić niczego nowego. Może tylko tchnąć na nowo życie w to, co znalazł u swoich poprzedników. Jego najgłośniejsza powieść, która w latach 80. zyskała sporą popularność, w założeniu miała być zlepkiem znajomych wątków, motywów i archetypów.
Debiutujący w roli reżysera Goldsman (wcześniej scenarzysta m.in. "Pięknego umysłu" i "Kodu da Vinci") nadał całości imponującą oprawę wizualną. "Zimowa opowieść" mieni się kolorami i uwodzi grą świateł. Zdjęcia Nowego Jorku zapierają dech w piersiach, a jakby tego było mało, są jeszcze zimowe plenery, neogotyckie pałace i wystawne wnętrza mieszczańskich salonów z belle époque. Muzyka Hansa Zimmera jest już tylko wisienką na torcie.
"Zimowa opowieść" to atrakcyjna błyskotka, która, niestety, kuleje scenariuszowo. Dwa plany czasowe: dziewiętnastowieczny i współczesny, zdają się sklejone na siłę. Romans ni stąd, ni zowąd zmienia się w komiksowe fantasy, a wszystko zmierza donikąd. Colin Farrell jako sympatyczny łotrzyk, potem romantyczny kochanek, w końcu przemieszczający się w czasie demon nie radzi sobie z nadmiarem filmowych tożsamości.
Nawet Russell Crowe w roli demonicznego wampira mafiosa wypada blado. Punkt należy się Willowi Smithowi za rolę Lucyfera i znanej z "Downton Abbey" Jessice Brown Findlay, a i tak na ekranie najlepiej wypadają dzieci. Kilkuletnia Mckayla Twiggs kradnie show najstarszym hollywoodzkim wyjadaczom.
ZIMOWA OPOWIEŚĆ | USA 2014 | reżyseria: Akiva Goldsman | dystrybucja: Warner | czas: 130 min