Reżyser takich obrazów jak "Młody Adam" i "Hallam Foe" celuje w ukazywaniu bohaterów zamkniętych w sobie, na różne sposoby wyalienowanych. Utrata więzi z resztą ludzkości jest czasem bliższym, czasem dalszym podtekstem jego filmowych opowieści. "Ostatnia miłość na Ziemi", romans w czasach apokalipsy, sumuje te wcześniejsze lęki i przeczucia.

Reklama

W ślepym zaułku gdzieś w Glasgow pełen chłopięcego wdzięku szef kuchni Michael (Ewan McGregor) podczas przerwy na papierosa zauważa mieszkającą po sąsiedzku Susan (Eva Green), atrakcyjną, ale oschłą w sposobie bycia epidemiolożkę. Susan właśnie po raz pierwszy zetknęła się z niezwykłą chorobą, która niebawem rozprzestrzeni się na całym świecie. Jej ofiary doświadczają najpierw nieznośnego smutku, żalu, który zmusza do niekontrolowanego płaczu, a następnie nieodwracalnie tracą zmysł węchu.

Naukowcy nie są zgodni, czy mają do czynienia z wirusem, czy aktem terrorystycznym. Kaznodzieje wieszczą apokalipsę. Wkrótce okazuje się, że utrata węchu to dopiero początek. W dalszej kolejności ludzkość traci zmysł smaku (zanik zmysłu poprzedzony jest tym razem zwierzęcym atakiem głodu, który każe jeść wszystko – od surowego mięsa po kwiaty), potem słuchu. Gdy świat, jaki znaliśmy i jakiego doświadczaliśmy, znika wraz z utratą zmysłów, między Susan i Michaelem rodzi się podszyte lękiem i rozpaczą niełatwe uczucie dwójki urodzonych samotników.

Fabuła "Ostatniej miłości na Ziemi" nieco kojarzy się z "Miastem ślepców" na podstawie prozy Jose Saramago, jednak gatunkowo obraz ten przynależy do nieco szerszego zbioru filmów określanych niekiedy mianem miękkiego SF czy SF bliskiego zasięgu. W ostatnich latach obserwujemy coraz większy wysyp tego typu opowieści z podejmującymi tradycyjne tematy science fiction SF "Moon", "Drugą Ziemią" i "Strefą X" z jednej oraz dystopiami w rodzaju "Nie opuszczaj mnie" Marka Romanka z drugiej strony.

Wszystkie te tytuły charakteryzuje podobne podejście do fantastycznej materii: skupione na psychologicznych i społecznych konsekwencjach wydarzeń łamiących nasze pojęcie realizmu. Podobnie "Ostatnia miłość na Ziemi" pod pozorem opowieści o miłości w czasach zarazy ukazuje rozmaite postawy wobec apokalipsy: anarchistyczne instynkty walczące o lepsze z kurczowym przywiązaniem do reguł i zasad walącej się cywilizacji. Co jednak najciekawsze w tym filmie, to spojrzenie na człowieka jako na istotę nie tylko społeczną, lecz także zmysłową i za pośrednictwem zmysłów doświadczającą więzi. Paradoksalnie, mówi MacKenzie, im mniej możliwości doświadczenia kontaktu z drugim człowiekiem, tym większa potrzeba bliskości. Ciekawe spostrzeżenie. Czy może: ostrzeżenie?

"Ostatnia miłość na Ziemi" jest filmem nierównym, miejscami ostentacyjnie patetecznym, nieznośnie pretensjonalnym. Jednak żadne scenariuszowe luki, nieprzemyślane do końca implikacje ani nawet kiczowata muzyka Maksa Richtera nie są w stanie przesłonić oryginalności reżyserskiej wizji. Warto mieć Mackenziego na oku, bo na pewno jeszcze niejedno nam pokaże.

OSTATNIA MIŁOŚĆ NA ZIEMI | Wielka Brytania, Szwecja, Dania, Irlandia 2011 | reżyseria: David Mackenzie | dystrybucja: Gutek Film | czas: 92 min