Karen Szachnazarow to w rosyjskiej kinematografii człowiek instytucja. Praktycznie każdy z jego filmów staje się wydarzeniem, zdobywa nagrody na festiwalach i przyciąga wierną publiczność.
Start miał ułatwiony. Jako syn prominentnego w ZSRR pisarza Gieorgija Szachnazarowa na wydział reżyserski WPIK dostał się bez kłopotów, a po jego ukończeniu dostał posadę w Mosfilmie. Debiutancką obyczajową komedię Szachnazarowa "Dobriaki" (1979) uznano za bardzo nieudaną, ale już drugi jego film – "Stworzył nas jazz" (1983) – odniósł międzynarodowy sukces. Potem każdym kolejnym filmem Szachnazarow udowadniał, że reżyserem nie został po protekcji. Brał się za fantastykę ("Miasto Zero", 1988), zmagał się z rosyjską historią ("Carobójca", 1991; "Jeździec o imieniu śmierć", 2004) i portretował teraźniejszość ("Amerykańska córka", 1995). Za każdym raczej inaczej, zaskakująco przekraczając ramy utrwalonych konwencji.
Szachnazarow wyspecjalizował się w metodzie rozsypywania klocków konstruujących klasyczną filmową materię i układania ich w zupełnie nowe wzory. Nie inaczej jest w dwóch filmach, które właśnie ukazały się u nas na DVD w ramach Kolekcji Sputnika – "Pełni księżyca" (1998) i "Sali nr 6" (2009). "Pełnia księżyca" to rodzaj filmowego eseju – ciąg fabularnych pomysłów, z których żaden nie jest później kontynuowany. Kamera od niechcenia podąża tropem anonimowego przechodnia. Reżyser i scenarzysta, których ten odwiedza przez chwilę, mają pomysł, by uczynić go bohaterem. Ale zmieniają zdanie. Na chwilę sami stają się bohaterami, ustępując miejsca przechodzącej korytarzem kobiecie. Tę oko kamery też śledzi tylko do momentu, gdy nie zajrzy przez szybę do wnętrza przejeżdżającego samochodu, którego pasażerowie giną za moment w gangsterskich porachunkach.
Tak się toczy ta filmowa sztafeta tematów, wątków, bohaterów, sytuacji. Wystarczy, że ktoś gdzieś popatrzy, zamyśli się, spojrzy w gazetę albo w telewizor, by otworzyć nową fabularną szkatułkę. Szachnazarow celebruje filmowe klisze melodramatu, komedii, kina sensacyjnego, kostiumowego, fantastycznego. Każda z zaczętych historii mogłaby być początkiem normalnego filmu, ale tak się nie dzieje. Dlaczego? Bo Szachnazarow nie chce nam opowiedzieć porządnej historii, a jedynie pokazać, że od pomysłów pęka mu głowa. Co z tego, że wszystko już zostało opowiedziane, skoro każdy z epizodów mógłbym zamienić w film, który was wciągnie. I wciąga, po czym każe się zanurzyć w zupełnie innym świecie. Denerwuje ten film maestrią, z jaką reżyser wpędza w konfuzję, angażując w żonglerkę filmowymi notatkami, ale też sprawdza się jako manifest wiary w moc kina i sens obrazowego opisu rzeczywistości i emocjonalnego zaangażowania.
Scena z "Księżyca w pełni" – obraz mnichów uchylających wieko trumny z ciałem kobiety – powraca w "Sali numer 6". Autocytat znów znaczący, służący za dowód wiary Szachnazarowa w opowiadanie obrazem, opowieść jest już jednak zupełnie inna. Oparta na motywach noweli Czechowa, którą przenoszono na ekran wielokrotnie. Szachnazarow odszedł jednak od kostiumowej konwencji obowiązującej w większości ekranizacji "Sali nr 6" na rzecz poetyki telewizyjnego reportażu. Reżyser wchodzi z kamerą do szpitala psychiatrycznego mieszczącego się w dawnym monastyrze. Zaczyna od wywiadów z lekarzami, pacjentami, a z czasem w realną dokumentalną tkankę wkomponowuje udrapowaną na autentyk fikcję.
Z urywków wspomnień, relacji, zaimprowizowanych wywiadów rekonstruuje historię byłego dyrektora szpitala, doktora Ragina, który z psychiatry staje się pacjentem. Zaprzyjaźniwszy się z jednym z pensjonariuszy szpitalnej sali nr 6, toczy z nim długie debaty, które zmieniają jego stosunek do świata. Ragin, całkowicie oddany swojej pracy, zaczyna zadawać sobie pytania fundamentalne – o granice między normalnością a szaleństwem, o naturę schizofrenii, która wydaje mu się bardziej zrozumiała niż groźne szaleństwo współczesnego świata. Na żadne z dręczących go pytań doktor nie potrafi udzielić sobie odpowiedzi, w końcu w geście poddania godzi się na leczenie. Szpital, który był azylem dla Ragina-lekarza staje się więzieniem dla Ragina-pacjenta. Przesłanie nieco zbyt oczywiste, ale stylistyka reportażu sprawdziła się rewelacyjnie. Iluzja autentyku jest niemal doskonała, a w dodatku mieści i uniwersalne czechowowskie przesłanie, i diagnozę stawianą teraźniejszości, i klimat przywodzący na myśl "Lot nad kukułczym gniazdem". Absolutny, formalny majstersztyk.
PEŁNIA KSIĘŻYCA | SALA NR 6 | reżyseria: Karen Szachnazarow | dystrybucja: 35 mm •