Fakty są nieubłagane. Z roku na rok maleje widownia oscarowej gali. Powodów jest kilka - gala jest transmitowana w porze, która całkowicie eliminuje widza w Europie, bo przed dniem pracy kończy się - według czasu polskiego - po godzinie 6:00. To sprawia, że większość widzów czekała na powtórki i retransmisje - po tym jednak, jak znane były wyniki, widownia nigdy nie robiła wrażenia. W ostatnim czasie dodatkowo spadła, bo najważniejsze, najśmieszniejsze lub najbardziej kontrowersyjne momenty były już wszystkim znane z internetu. I to niekonieczni z kont Akademii Filmowej.
Mniejsza oglądalność to mniejsze przychody. W Hollywood dobrze wiedzą, że nie ma takiego drugiego biznesu, jak show-biznes i że nikt w sentymenty bawić się nie będzie. Jeśli nie poprawi się widownia (ta w ubiegłym roku spadła o 19 proc.) to niemal pewny jest spadek dochodów. Czasem nawet więcej niż wspomniane 19 proc, bo wiele firm przyciąga blichtr show oglądanego przez miliardy.
Akademia Filmowa ogłosiła, że otworzy się na popularne kino. To ma być pierwsza zmiana, która sprawi, że Oscary przestaną być jako święto koneserów, a będą świętem kinomanów. Tu pojawiły się olbrzymie kontrowersje, bo wiele osób zwracało uwagę, że wśród zwycięzców pojawiały się już filmy z serii "Gwiezdnych wojen" albo "Władcy Pierścieni", a nominowana do Oscara była nawet piosenka z filmu "50 twarzy Greya".
Głosy krytyki pewnie zmian nie zatrzymają. Transmisja telewizyjna zostanie skrócona do 3 godzin. Można spodziewać się, że będzie się zaczynać 2 godziny wcześniej, by kończyła się maksymalnie koło 3 nad ranem.
Bo choć wielu z nas taka reforma nie będzie się podobać jest znakiem czasów. Bez niej Oscary stawałyby się coraz bardziej niszowym świętem kina.