Akcja filmu rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, co podpowiadają wykorzystane na ścieżce dźwiękowej piosenki, m.in. "Losing My Religion" grupy R.E.M. Calum (w tej roli Paul Mescal) jest młodym ojcem, który zabiera swą jedenastoletnią córkę Sophie (Frankie Corio) na krótkie wakacje na tureckie wybrzeże. Kurort jak każde inne typowo wakacyjne miejsce – morze, hotelowy basen, knajpki, bary. Nie to jest jednak najważniejsze. Mężczyzna ma okazję nareszcie poznać bliżej córkę, bo po rozstaniu z jej matką mieszka gdzie indziej i na co dzień nie ma z nią kontaktu. Teraz mogą spędzać z sobą niemal każdą chwilę. Pływają w basenie i w morzu, nurkują, opalają się, cieszą nicnierobieniem. Wypływają w rejs łódką po otwartym morzu, podczas autobusowej przejażdżki poznają okoliczne zabytki i ciekawostki. Chadzają na kolacje, zaliczają wieczorek karaoke, wspólne gry w bilard, do czego Sophie ma wyraźną smykałkę. Z przyjemnością siadają na balkonie hotelowego pokoju, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Momenty te dokumentuje dziewczynka, filmując ojca niewielką kamerą. Obraz staje się wtedy nieostry, jakby fragmentaryczny.

Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Obserwujemy dorastanie dziewczynki, jej ledwie uświadamiane fizyczne i wewnętrzne dojrzewanie, pierwszy pocałunek, niewinne, choć niepozbawione ledwie akcentowanych podtekstów kontakty z chłopakami. I ojca, który dąży do bliskości z córką, ale też ową bliskość mimowolnie odtrąca. Calum zdaje się skrywać budzącą niepokój tajemnicę. Na wakacje wyjeżdża z ręką w gipsie. W jaki sposób ją złamał? Nie wiadomo. W jednej z sekwencji, samotnie leżąc na łóżku, przeraźliwie łka. Za chwilę mimochodem stwierdza, że nigdy nie wyobrażał sobie, że dożyje trzydziestki. Reżyserka niewiele zdradza, pozostawiając pole do interpretacji widzom. Szybko orientujemy się, że wakacyjne kadry to retrospekcja – wspomnienie dorosłej już Sophie (Celia Rowlson-Hall) z ostatnich prawdopodobnie wakacji z ojcem. Układa się ono w opowieści o pragnieniu bliskości, ale też murze nie do sforsowania. Czy zbudowała go depresja, kryzys męskości, choroba psychiczna, tego wprost się nie dowiemy. Podobnie jak nie ocenimy, jak odbiło się to na życiu dorosłej już kobiety. Wells buduje swój film na niedopowiedzeniach.

Z podobną subtelnością wypowiada się na temat genezy swojego pełnometrażowego debiutu fabularnego. Wyjawia, że historia ukazana w "Aftersun" jest zakorzeniona w jej doświadczeniach, ale nie chce mówić o swojej rodzinie. "Początkowo pomysł na ten film był prostszy. Chciałam opowiedzieć o młodym ojcu i córce na wakacjach. O ojcu, którego można pomylić z bratem. O relacji, w której rodzic i dziecko są zgrani niczym +wspólnicy zbrodni+. Zalążek tego planu przetrwał, ale z czasem zaczęłam pozwalać, by wspomnienia związane z moim tatą przeniknęły do filmu. Pierwszy zarys scenariusza liczył dwie strony, uporządkowane według dni, i nie zawierał sceny imprezy w klubie. W trakcie pisania pojawił się rave. Sądzę, że to dobrze odzwierciedla ten proces, staje się integralną częścią historii" – podkreśliła reżyserka w rozmowie z portalem MUBI.

Reklama

Wells przyznaje, że wiele czasu zajęło jej podjęcie decyzji, w jakim wieku powinna być filmowa Sophie. Odpowiedź nadeszła dopiero wtedy, gdy sięgnęła po stare albumy i zaczęła przywoływać wspomnienia z różnych momentów swojego życia. Te najwyraźniejsze pochodziły właśnie z okresu, gdy miała 11 lat. Perspektywa pracy z dziewczynką wkraczającą dopiero w okres dojrzewania wydała jej się czymś interesującym. "Z dzieckiem nie ma mowy o metodach aktorskich. Po prostu zachęcasz je do zabawy. Zwykle na planie filmowym panuje duża presja. To skłoniło mnie do większej uważności, zwolnienia tempa, spokojnego oddechu. Zapomniałam o tykającym zegarze. Pomagałam Frankie, gdy tego potrzebowała. Starałam się zapewnić jej otwarte, zabawne środowisko, by mogła zagrać najlepiej jak potrafi, nie mając przy tym poczucia, że pracuje. Ona jest dzieckiem i chciałam, żeby jej bohaterka tak się czuła" – powiedziała twórczyni, cytowana przez Exberliner.

Efekty tej swobody są widoczne na ekranie. Zdaniem wielu krytyków Corio i Mescal biją na głowę lubiany przez publiczność, choć nieco zbyt wystudiowany duet wujek-siostrzeniec, stworzony w "C’mon C’mon" przez Joaquina Phoenixa i Woody’ego Normana. W styczniu grę 27-letniego Mescala doceniła także Amerykańska Akademia Filmowa, nominując go do Oscara za najlepszą rolę pierwszoplanową. Wells nie wydawała się tym zaskoczona. Zawsze opisuje aktora w superlatywach. "Paul ma niesamowite, wrodzone ciepło. Ostatnio więcej rozmawiam o tym filmie. Kilka osób zapytało mnie, czy kompletując obsadę, zastanawiałam się nad fizycznością. Sądzę, że te pytania wynikają z tego, że Paul wydaje się bardzo stabilny, silny. Walka, jaką stacza jego bohater, musi być niespodziewana. Ale ponad wszystko on naprawdę odpowiedział na potrzeby, jakie stawia scenariusz. Już na początku zaangażował się w ten projekt. Było jasne, że jest gotów do ciężkiej, solidnej pracy. A to jest coś, co bardzo szanuję i czemu wychodzę naprzeciw" – przyznała na łamach "Little White Lies".

Od piątku "Aftersun" można oglądać w polskich kinach. W obsadzie – obok Mescala i Corio – znaleźli się m.in. Sally Messham i Brooklyn Toulson. Za zdjęcia odpowiada Gregory Oke, a za muzykę – Oliver Coates. Dystrybutorem obrazu jest M2 Films.