Ukraiński reżyser Siergiej Łoźnica od lat hołduje zasadzie, że świat mógłby zmienić się na lepsze, gdybyśmy wyciągali wnioski z historii. W swojej pracy skupia się na problemach związanych z byłym ZSRR i wpływie totalitaryzmów na ludzką psychikę. Jako dokumentalista zadebiutował w 1997 r. filmem "Dzisiaj zbudujemy dom", który w sposób satyryczny przedstawiał świat rosyjskiej budowy. W 2010 r. jego debiutancki film fabularny "Szczęście ty moje" - o współczesnej i minionej Rosji widzianej z perspektywy przeciętnych obywateli - został nominowany do Złotej Palmy. Od tamtej pory reżyser regularnie gości w Cannes. W 2012 r. pokazał tu docenioną przez krytyków fabułę "We mgle", której akcja rozgrywa się w 1942 r. na terenie okupowanej przez Niemców Białorusi. Pięć lat później do konkursu głównego zakwalifikowała się "Łagodna", poświęcona relacjom mieszkańców Rosji z władzą. W 2018 r. w konkursie Un Certain Regard można było oglądać "Donbas" o sytuacji we wschodniej Ukrainie. Za tę fabułę został uhonorowany nagrodą w kategorii najlepsza reżyseria. W ubiegłym roku z kolei doceniono go Złotym Okiem dla najlepszego filmu dokumentalnego za "Babi Jar. Konteksty".
W poniedziałek wieczorem w ramach pokazów specjalnych pokazano dokument "The Natural History of Destruction". Tym razem inspiracją dla ukraińskiego reżysera był esej "Wojna powietrzna i literatura", w którym W.G. Sebald skrytykował Niemców za przemilczenie traumy alianckich bombardowań. Film Łoźnicy to obraz uderzenia w niemiecką ludność cywilną, stanowiący refleksję o ponadczasowych mechanizmach wojny i o tym, że każda wojna jest bestialstwem, niezależnie od tego, kto staje po przeciwnych stronach barykady. Film składa się wyłącznie z materiałów archiwalnych i jest pozbawiony komentarza. Pracę nad "The Natural History of Destruction" twórca rozpoczął w 2018 r., jednak zebranie funduszy na zakup zdjęć archiwalnych zajęło mu trzy lata. Kiedy kończył film, Ukraina była już ogarnięta wojną. Dla Łoźnicy rosyjska napaść nie była zaskoczeniem. Ostrzegał przed nią chociażby w wywiadach towarzyszących premierze "Donbasu". Jednak rozwój sytuacji na Wschodzie nadał "The Natural History of Destruction" nowy kontekst.
Dokument z Litwy
W tej samej sekcji znalazł się dokument "Mariupolis 2" litewskiego reżysera, antropologa i archeologa Mantasa Kvedaraviciusa. To kontynuacja zrealizowanego przez niego w 2016 r. filmu pokazującego życie mieszkańców ukraińskiego miasta portowego, które w latach 2014-2015 znalazło się pod ostrzałem oddziałów separatystów. Twórca powrócił do Ukrainy 20 marca. Niespełna trzy tygodnie później został pojmany przez rosyjskie wojska i zamordowany. Jego narzeczonej i współpracowniczce Hannie Bilobrovej udało się ocalić zebrany materiał i przewieść go na Litwę. Następnie z pomocą Duni Sichov zmontowała film. Efektem ich pracy jest przejmujący zapis codzienności kilkudziesięciu osób, które podczas rosyjskiej inwazji schroniły się przed agresorem w piwnicy kościoła baptystów. Sceny te przeplatają się z ujęciami zniszczonego miasta.
Premiera obrazu stała się istotnym punktem canneńskiego wydarzenia, krytykowanego przez znaczną część środowiska za niewystarczająco stanowcze stanowisko wobec Rosji i włączenie do konkursu głównego filmu "Tchaikovsky’s Wife" Kiriłła Sieriebriennikowa, w finansowaniu którego partycypował prywatny fundusz filmowy rosyjskiego oligarchy Romana Abramowicza.
Krytycy zgodnie podkreślali, że prezentacja "Mariupolis 2" podczas najważniejszego festiwalu filmowego na świecie ma wymiar historyczny. Vladan Petkovic (Cineuropa) zwrócił uwagę, że "składający się głównie z długich ujęć dokument Kvedaraviciusa prosi widza o obecność i uwagę, nie ukazując politycznego punku widzenia". "Widzieliśmy już obrazy zniszczonego miasta, a teraz mamy okazję spędzić 112 minut z ludźmi, którzy stracili na zawsze swoje domy i bliskich. Wydaje się, że nawet strach jest bardzo niewielki. Gdy w oddali słychać eksplozję, ludzie instynktownie pochylają się lub wzdrygają, ale potem kontynuują swoje sprawy, bo w takich okolicznościach zawsze jest coś do zrobienia. Rozmawiają o sprawach bieżących, czasem wdają się we wspomnienia, rzadziej formułują oceny (...). Wiele dialogów jest słabo słyszalnych, a jeszcze mniej opatrzonych napisami, co z pewnością jest zamierzone" – napisał.
Z kolei Owen Gleiberman ("Variety") stwierdził, że film Kvedaraviciusa "nie estetyzuje wojny". "Oglądamy tu drobne wydarzenia, których nie zobaczymy w CNN. +Mariupolis 2+ jest stanowczy i bezosobowy w swoim obiektywizmie. Jako dzieło filmowe wydaje się na tyle surowy, że dokument Fredericka Wisemana jawi się przy nim jako odcinek +Dance Moms+. Czy poznajemy ludzi, których oglądamy? Nie do końca. To najbardziej radykalny wybór w tym filmie. Jednocześnie jest to wybór bardzo trafny, ponieważ przesłanie dokumentu jest takie, że wcale nie musimy ich znać, aby zdać sobie sprawę, że mogą być każdym z nas" – zaznaczył.
75. festiwal w Cannes potrwa do soboty.