MARCIN RADOMSKI: „Jeszcze dzień życia” reżyserowałeś wspólnie z Raúlem de la Fuente. Jak rozpoczęła się praca waszego duetu?
DAMIAN NENOW: Mija dekada od pierwszego spotkania z Raúlem. To on przyszedł do studia Platige Image i zaproponował realizację projektu. Ja zawsze chciałem robić spektakularne animacje satysfakcjonujące w pełni widzów. Moim ukochanym filmem jest „Niekończąca się opowieść” Wolfganga Petersena, gdzie dominował świat fantazji. Czarodziejem kina jest również Christopher Nolan w mojej ulubionej „Incepcji”. Kiedy dostałem propozycję realizacji „Jeszcze dzień życia” pomyślałem, że w pełnometrażowej animacji będę mógł inspirować się kinem moich mistrzów.
Jakie mieliście ambicje?
Nie były rozbuchane, aby chcieliśmy zrobić pełnometrażowy film wojenny. Początkowo w głowie Raúla zrodził się skromny pomysł, ale po jakimś czasie rozwinęliśmy go do granic absurdu. Trzy lata opracowywaliśmy koncept z konsultantami scenariuszowymi w Hiszpanii i Piasecznie. Mieliśmy dużą tablicę i wiele butelek najróżniejszych trunków. Trwała nieustanna burza mózgów. Pierwsze pomysły polegały na ilustrowaniu tego, co Kapuściński pisze w książce. Nie chcieliśmy prowadzić narracji w jednym języku, to miała być przekładanka fabuły i animacji. Raúl znał mój styl - realistyczny sposób filmowania, rzeczywiste proporcje ludzkie i intensywne obrazowanie.
Pamiętam Twoją krótkometrażową animację „Paths of Hate” - spektakl o ludzkiej skłonności do nienawiści.
Bawiłem się w niej podniebną przestrzenią, a przy okazji analizowałem otaczający mnie świat. Siłą tamtej animacji był emocjonalny charakter. Podobnie myśleliśmy w przypadku „Jeszcze dzień życia”. Zobaczyłem, że człowiek biorący udział w wojnie domowej w Angoli w ostatnich miesiącach przed uzyskaniem przez ten kraj niepodległości mógłby żyć dzisiaj i rozgrzewać ludzką wyobraźnię.
W końcu natrafiliście na słowo confusão, które definiuje „Jeszcze dzień życia”.
Ono ustawiło nam cały film. Kapuściński traktuje je jako klucz do zrozumienia sytuacji w Angoli. To stan chaosu, dezorientacji i niemożności. Zagubienie, z którego nie sposób się wydostać. Kiedy confusão ogarnia dużo ludzi naraz, wybucha wojna.
Sama książka, zresztą ulubiona Kapuścińskiego, jest świadectwem zagubienia i następującej stopniowo przemiany.
To od początku miał być film o reporterze, który dojrzewa do napisania relacji z wyprawy do Angoli. Wyjechał autor walczący z demonami przeszłości, goniący za sensacją, a wrócił wrażliwy człowiek. Ta przemiana jest bardzo filmowa i posiada trójaktową strukturę. Chcieliśmy być pasażerem na fotelu obok Kapuścińskiego. Oglądać świat z jego perspektywy. Zgodnie z książkowym pierwowzorem rozpoczynamy podróż w 1975 r. od Luandy, stolicy Angoli. Trwa dekolonizacja po portugalskiej rewolucji goździków. Portugalczycy opuszczają w pośpiechu luksusowe dzielnice miasta. Przeraża ich widmo ataku na stolicę kraju. Kapuściński codziennie nadaje depesze do Polskiej Agencji Prasowej. W końcu wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż w głąb kraju. Subtelnie podkreślamy jego przemianę, bo nie chcieliśmy dawać poważnego komentarza do metod pracy. On rewiduje się sam poprzez działania polityczne i artystyczne. Kapuściński brnął w piekło. Chciał pokazać „Che Guevarę z plakatu”. W pewnym momencie zrozumiał, że najważniejszy jest zwykły człowiek.
Interesowała go kondycja jednostki ludzkiej zależnej od ideologii i polityki.
To nadal bardzo aktualne podejście.
Dlaczego?
Ilość niefiltrowanych informacji powoduje, że głos pojedynczego człowieka staje się szeptem. Nadal panuje chaos informacyjny dotyczący działań zbrojnych na Ukrainie czy w Syrii. Chciałbym dostać rzetelną „paczkę” informacji od reportera, który przebywa na terenie konfliktu, a nie relację z góry wiadomej perspektywy. Wielokrotnie w wywiadach z Kapuścińskim pojawiało się porównanie do kierunków świata. Dawny podział świata na wschód i zachód przestał dla niego istnieć i powstał nowy: na świat zamożnych i ubogich.
Co intrygowało cię w Kapuścińskim?
Jego brnięcie w jądro ciemności konfliktu. Co sprawia, że ktoś znajdujący się daleko od kraju i rodziny wsiada do ciężarówki z żołnierzami? Przecież wiadomo, że może nie wrócić z frontu, ale rusza w samobójczą misję. Czy to walka z przeszłością? To pytania, które stawialiśmy sobie tworząc film. Oglądaliśmy „Czas apokalipsy” Francisa Forda Coppoli i myśleliśmy o drodze, którą przechodzi bohater.
A na ile twórczość autora „Lapidarium” jest dla Ciebie istotna?
Jesteśmy przez niego osieroceni. Jego książki są przerażające – mówią, że nie da się przezwyciężyć confusão. Ono zawsze wraca, ponieważ nie uczymy się na błędach. Bałagan wpisany jest w naszą naturę. Można odnieść wrażenie, że im więcej osób chce sprzątać, tym rodzi się większy chaos. Istotny jest sposób postrzegania świata. Kapuściński wybrał uniwersalną formułę, dlatego nie dziwię się, że jest jednym z najwybitniejszych pisarzy XX wieku. Zaraz po Stanisławie Lemie jest najczęściej tłumaczonym autorem. On przecież analizuje kultury ucząc nas tolerancji.