Zacznę od osobistego wrażenia. Za rok minie 20 lat odkąd przyjeżdżam do Cannes. I po raz pierwszy w Lumiere, w konkursie głównym, z wielkiego ekranu popłynął język polski. Nie ulegam łatwo sentymentom, ale to była naprawę wzruszająca chwila. Jaka to odmiana słyszeć film w swoim języku, odbierając go pełniej (obawiam się jednak, że dialekty niektórych pięknych ludowych piosenek nie dotrą do widza zagranicznego), a nie tylko czytać napisy pod ekranem… Taki przywilej tu na Croisette, w Lumiere i konkursie głównym my, polscy dziennikarze, mieliśmy przy okazji jedynie „Krótkiego filmu o Zabijaniu” Krzysztofa Kieślowskiego, „Człowieka z żelaza” Andrzeja Wajdy i „Przesłuchania” Ryszarda Bugajskiego, a w przypadku tego ostatniego było to raptem… 28 lat temu. Tylko nieliczni, ci sporo starsi, byli tego świadkami.
Paweł Pawlikowski - choć klimatem i czarno-białymi zdjęciami „Zimna wojna” przypomina „Idę” - zrobił zupełnie inną, osobną historię miłości niemożliwej. Opowieść o dwojgu ludzi, Zuli (Joanna Kulig) śpiewającej i tańczącej w zespole ludowym Mazurek Wiktora (Tomasz Kot), pianisty, kompozytora i dyrygenta. Uniwersalny temat pary, którą połączyło głębokie uczucie, ale która nie mogąc ze sobą być, nie potrafi jednak bez siebie żyć, wrzucony został w czasy miłości niesprzyjającej, lat 50. i 60. w Polsce stalinowsko-komunistycznej.
- Ten okres to taka moja tęsknota za czasem, w którym ludzi pozbawionych telefonów komórkowych, laptopów i sieci łączyły znacznie głębsze relacje, a miłość pozwała na chwilę zapomnieć o świecie zewnętrznym – powiedział w Cannes Paweł Pawlikowski. – Kiedy uczucie takie jak Zuli i Wiktora napotyka tak wiele przeszkód, to ono musi być silne.
Reżyser przyznał także na dzisiejszej konferencji prasowej, że dedykując film rodzicom, zawarł w nim wątki osobiste, choć nie należy traktować tego jako portretu relacji jego matki i ojca. Rodzice Pawła, który wyjechał z Polski w wieku 14 lat, rozwiedli się przebywając za granicą, zakładali swoje rodziny, ale ciągle za sobą tęsknili. Trudność relacji Zuli i Wiktora polegała na tym, że ona nigdy nie mogła uwierzyć, iż ich miłość się uda, tak jak nie wierzyła, że jest dla Wiktora, starszego od niej, wykształconego, kimś wyjątkowym i że ma wielki talent oraz możliwości, które pokonają wszelkie przeciwności losu. Więc na wszelki wypadek przyjęła taktykę niszczenia. A to wszystko z polityką w tle, propagandą, manipulacją, kłamstwami, hipokryzją, która narzuca unifikację myślenia, ideologią, schematami postrzegania człowieka w kategoriach wrogów ustroju i partii i tych prawdziwych Polaków, patriotów, którzy nie mogliby zdradzić ojczyzny, jak Wiktor wybierający emigrację na imperialistycznym Zachodzie.
Świetni są oboje: Joanna Kulig i Tomasz Kot. Ona zmysłowa, energetyczna, temperamentna, emocjonalna, on zachwycony, znużony, zrezygnowany, potrafiący drobnym gestem wycisnąć z roli ile się da. Jest w tym związku chemia prawdziwa i muzyka, choć film nie jest musicalem w stylu polskiego „La, la Land”, jak go porównywali zagraniczni dziennikarze na konferencji prasowej. Aktorzy nie rozmawiają tutaj ze sobą za pośrednictwem piosenek, ale jest to oczywiście film muzyczny. Bo muzyka odgrywa obok uczuć rolę bardzo ważną. Towarzyszy bohaterom w ich emocjonalnych zmaganiach i transformacjach. W Polsce socjalistycznej wybrzmiewa piękna muzyka ludowa, ale i ta pisana pod potrzeby partyjne, sławiąca komunistycznych liderów, sztuczna, narzucana siłą, a kiedy Wiktor wyjeżdża na Zachód i zaczyna dorabiać w klubach muzycznych, z ekranu płyną jazzowe standardy, rock and roll - muzyka wolna od ideologicznych uwikłań.
Tomasz Kot wyznał w Cannes, że sporo czasu zajęły mu lekcje gry na pianinie, a Joanna Kulig przeszła specjalne praktyki w Mazowszu.
Dla Pawła Pawlikowskiego „Zimna wojna” to trochę powrót do czasów młodości. Do Polski lat 50., jaką zapamiętał jako nastolatek. Czarno-białej, dlatego film jest utrzymany w takiej tonacji. To jednak, co także potwierdził obecny na konferencji prasowej autor zdjęć Łukasz Żal, o wiele bardziej dramatyczne czernie i biele niż w „Idzie”, mocniej skontrastowane, co z dynamiką kamery i stroną dźwiękową znakomicie się zgrało.
- Nie, to nie jest obraz nostalgiczny. Na pewno jednak jest w tym moim powrocie do Polski poczucie zanurzenia się w miejscu, które jest domem - dodał reżyser. - Dla mnie ojczyzna to jednak szerokie pojęcie. To coś, co wiąże się ze wspomnieniami z dzieciństwa, konkretnymi ludźmi, zapachami, dźwiękami, emocjami.
Nie tylko „Zimna wojna” znaczy w tym roku polską obecność w Cannes. W sumie mamy na Croisette aż 7 tytułów. Oby to okazała się szczęśliwa siódemka.
O Złotą Palmę zawalczy również w konkursie głównym koprodukcja rosyjsko-kirgisko-polska „Ayka” w reż. Siergieja Dworcewoja. Film jest historią pracującej nielegalnie w Moskwie młodej Kirgizki. Zdjęcia do filmu zrealizowała Jolanta Dylewska, a za charakteryzację odpowiadał Tomasz Matraszek.
W Tygodniu Krytyki Filmowej zobaczmy wybrany z 1100 zgłoszeń z całego świata nowy film Agnieszki Smoczyńskiej - „Fuga”. Po rewelacyjnie przyjętych za granicą „Córkach dancingu” Agnieszka zrealizowała swój drugi film na podstawie scenariusza odtwórczyni głównej roli, Gabrieli Muskały. Bohaterką jest Alicja, która straciła pamięć i po dwóch latach próbuje wrócić do normalnego życia. Odnalezienie się jej w roli matki, żony i córki łatwe nie będzie, bo kobieta zapomniała, jakie relacje łączyły ją z bliskimi ludźmi.
Tydzień Krytyki Filmowej to jedna z najstarszych sekcji festiwalu w Cannes, na której swoje premiery mają pierwsze i drugie filmy obiecujących młodych filmowców. To tutaj debiutowali przed wielu laty tacy Mistrzowie kina, jak Bernardo Bertolucci, Gaspar Noe, Francois Ozon, Alejandro Gonzalez Inarirtu. Czy Tydzień Krytyki Filmowej okaże się trampoliną do sławy także dla Agnieszki Smoczyńskiej, przekonamy się już niebawem, a póki co trzymamy kciuki za „Fugę”.
W Pokazach Specjalnych intrygująco zapowiada się animowana polsko-hiszpańska koprodukcja „Jeszcze dzień życia” Damiana Nenowa i Raula de la Fuente, oparta na książce Ryszarda Kapuścińskiego pod tym samym tytułem. Kapuściński opisuje w niej swoje traumatyczne doświadczenia w Angoli. Prowadzi narrację w pierwszej osobie, pokazuje punkt widzenia wojennego reportażysty, który aby ogarnąć potworności tego, co widzi, sam musi przewartościować wiele swoich dotychczasowych wyobrażeń i sądów. Film także przenosi widza na linię wojny domowej poprzedzającej uzyskanie niepodległości w 1975 roku. Czy to będzie nawiązanie do „Walca z Baszirem” Ari Folmana lub „Persepolis” Marjane Satrapi ze względu na połączenie komiksowego charakteru animacji i live action, tego nie wiem. „Jeszcze dzień życia” będzie miał tylko jeden pokaz w dniu dzisiejszym, a polską premierę 2 listopada.
Mamy się także czym pochwalić w Cannes, jeśli chodzi o krótkie formy filmowe. I tak film „III” w reż. Marty Pajek zakwalifikował się do Konkursu Filmów Krótkometrażowych spośród ponad tysiąca zgłoszeń z całego świata. Co więcej, wśród ośmiu wybranych tylko „III” jest animacją. To dwunastominutowa opowieść o dwójce kochanków. Animacja wyprodukowana przez łódzką Szkołę Filmową. „Inny” Marty Magnuskiej, pokazana zostanie w sekcji filmów studenckich Cinefondation. Opiekunem artystycznym filmu jest Mariusz Wilczyński.
W Cannes w prestiżowej sekcji Un Certain Regard zobaczymy także „Żniwa” w reż. Etienne Kalosa, grecko-południowoafrykańskiego debiutanta. Polskim producentem filmu jest Mariusz Włodarski z Lava Film, a za zdjęcia odpowiada Maciej Englert.
Jakby tego było mało, w Short Film Corner w tym roku w Cannes odbędą się pokazy aż siedmiu polskich shortów. Wśród nich m.in. „Piszę do ciebie, kochanie” Magdaleny Szymków oraz „Laundry card” Grzegorza Zglińskiego. Z kolei w cyklu „Cinema de la Plage” zaplanowano pokaz „Startu” Jerzego Skolimowskiego (który kończy 80 lat) o praktykancie fryzjerskim, który marzy o rajdzie samochodowym. To był pierwszy zrealizowany już na emigracji film Mistrza. W ramach „Work in Progress” swój projekt zaprezentuje Agnieszka Zwiefka. Będzie to polsko-niemiecka koprodukcja „Blizny”.
Branżowy, a więc tutaj bardzo ważny wymiar mają targowe pokazy polskich filmów na różnych etapach produkcji w programie New Horizons Polish Days Goes to Cannes. To świetna promocja polskich nowych projektów filmowych. Chodzi o filmy, które nie mają jeszcze agentów sprzedaży, dystrybutorów ani wyznaczonej premiery festiwalowej (m.in. debiut Michała Szcześniaka „Hura, wciąż żyjemy”, „Ułaskawienie” Jana Jakuba Kolskiego czy „Wilkołak” Adriana Panka).
Lektura branżowych magazynów w rodzaju "The Hollywood Reporter", "Screen", "Variety", uprawiana zwykle w długich kolejkach do sali Debussy, to nie tylko aktywność dla zabicia czasu. Codziennie kolejna porcja najświeższych newsów, informacji, life-stylowych eventów, rankingów ocen, ale i przydatny przewodnik po tym, jak poruszać się na targach i pokazach festiwalowych. Z radością prawie codziennie znajduję tam wzmianki o polskim kinie i jego twórcach. W dzisiejszym „The Hollywood Reporter” o „Zimnej wojnie” entuzjastyczna recenzja Leslie Felperin, a w „Screenie” Fionnuala Halligan przyznaje filmowi Pawlikowskiego aż cztery gwiazdki. Zdjęcia Joanny Kulig i Tomasza Kota pojawiają się we wszystkich najważniejszych magazynach festiwalowych.
Są też inne Polonica. W "Variety" uwagę przyciąga zdjęcie Jamesa Nortona z aparatem w ręku, gwiazdy "Garetha Jonesa", filmu, nad którym pracuje właśnie Agnieszka Holland oraz polscy producenci Klaudia Śmieja i Stanisław Dziedzic. Z kolei Geoffrey Macnab w "Screenie" pisze o nabyciu przez New Europe Film Sales Jana Naszewskiego praw do światowej sprzedaży dokumentu "Love Express. The Disapperance of Walerian Borowczyk" w reż. Kuby Mikurdy. Film, przypominając postać Borowczyka, podkreśla jego wielki i wciąż niedoceniony wpływ na kształtowanie się postaw artystycznych takich znakomitości europejskiego i światowego kina, jak Terry Gilliam, Bernard Bonello, Neil Jordan, Patrice Leconte, Slavoj Zizek.
Polskie kino triumfuje na Croisette!
Nareszcie.