Wszystko zapowiadało, że niezwykle przystojnego młodego aktora czeka wielka kariera. Był prawdziwym idolem młodzieży, dziewczyny szalały za polskim Jamesem Deanem. Rola Tolka Banana przyniosła mu olbrzymią popularność, jednak jego znajomi z tamtych czasów wspominają, że sława nie zmieniła Jacka Zejdlera.
To był kryształ. Jeden z sympatyczniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Zero gwiazdorstwa, bezkonfliktowy - mówił w rozmowie z portalem nto.pl Tomasz Filipczak, antykomunistyczny działacz z Łodzi. Znali się, bo Jacek Zejdler aktywnie działał w Komitecie Obrony Robotników. Zbierał m.in. podpisy w obronie osób prześladowanych przez komunistyczny reżim.
Po jego tragicznej śmierci pojawiło się mnóstwo wersji, tego, co miało stać się w styczniu 1980 roku. Zaangażowanie Zejdlera w antykomunistyczną działalność powodowało, że z ust do ust podawane były coraz drastyczniejsze opisy jego zgonu. Esbecy mieli zrzucić go z mostu do Odry, miał zostać utopiony gdzieś na Mazurach, przejechany samochodem przez reżimowych siepaczy, ktoś miał go związać, wrzucić do śpiwora, położyć obok kuchenki i odkręcić gaz...
Być może początku dramatu należy szukać w roku 1979. Jacek Zejdler został wtedy z dnia na dzień bez pracy. Zwolniono go z łódzkiego teatru im. Stefana Jaracza. Podobno były naciski, żeby wrzucić „Tolka Banana” z pracy po tym, co zrobił razem z kolegami na jednym ze spektakli. Na ścianie sceny umieścili wielki napis: KOR. Ale zwolniono tylko jego...
Na szczęście koledzy-aktorzy nie odwrócili się od Zejdlera. Znalazł pracę w Opolu, w tamtejszym teatrze im. Jana Kochanowskiego. Aż nadszedł sylwestrowy wieczór 79/80 w mieszkaniu dyrektora teatru Bohdana Cybulskiego. Pomiędzy nim, a Zejdlerem miało dojść do awantury. Co było potem? Według świadków, młody aktor mocno wzburzony wybiegł z mieszkania. Miał kluczyki do malucha aktorki Wandy Wieszczyckiej, którą woził, bo nie miała prawa jazdy. Tydzień przed feralnym sylwestrem Zejdler pojechał tym autem do Łodzi, do żony.
Wrócił załamany, coś mu z nią nie wyszło. Ludzie mieli go za amanta, za playboya, ale jak dla mnie to był to urodziwy, ale zakompleksiony chłopak. Wtedy, w sylwestra, wybiegłam za nim i krzyczę: Oddaj kluczyki, jesteś po wódce! Ale on mnie odepchnął i odjechał - relacjonowała w nto.pl Wieszczycka.
Aktorka opowiada, że po sylwestrowej imprezie pojechała na ul. Koszyka, Zajdler zajmował tam służbowe mieszkanie. Wieszczycka przyznaje, że odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła swoje auto zaparkowane tyłem do krawężnika. „Jacek był z tych kierowców, którzy lubią rano mieć łatwo” - dodaje aktorka. 2 stycznia zapukała do niej sprzątaczka... Ten pani młody przyjaciel aktor nie otwiera drzwi, a tam czuć gaz.
Wieszczycka była wstrząśnięta widokiem, który ukazał się po otwarciu drzwi. Leżał w śpiworze przy otwartym piekarniku. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Ale pamiętał o tym, żeby wykręcić korki, żeby dzwoniąc do drzwi, nie spowodować wybuchu - opowiada.
Józef Śreniowski, były członek Komitetu Obrony Robotników, a dziś pracownik Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi, w rozmowie z „Polską Dziennikiem Łódzkim” uważa, że Służba Bezpieczeństwa mogła maczać palce w śmierci Tolka Banana, a samobójstwo zostać upozorowane.
Zejdler miał mu powiedzieć, że był szantażowany przez esbeków. Nie zrobią ze mnie kapusia! - krzyknął kiedyś do Śreniowskiego. Jacek Zejdler został pochowany na łódzkim cmentarzu. W ostatnim swoim filmie z 1978 roku pt. „Wesela nie będzie” zagrał pacjenta w szpitalu, który został uratowany po kolejnej nieudanej próbie samobójczej...