Redbad Klijnstra w "Smoleńsku" gra cynicznego wydawcę, redaktora telewizji TVM-Sat. Jest to postać jednoznacznie negatywna, kreująca rzeczywistość, sztuczna i sztywna, jak wyjaśnia aktor w rozmowie z dziennikiem "Polska". Wywiad rozpoczyna się od odniesienia do jego słów, jakie zamieścił na Twitterze, słów sugerujących, że czuje się rozczarowany finalnym efektem dzieła Antoniego Krauzego.
Można rzec, że "Smoleńsk" to jest ileś tam niedokończonych filmów. Tak po ludzku szkoda mi, że to nie wyszło. Nadal uważam, że wartością jest uporządkowanie tych ogólnie znanych, ale zapomnianych lub przemilczanych faktów, ale po projekcji myślę sobie, że lepszy byłby pełnometrażowy kinowy dokument, który porządkuje sekwencję faktów - tłumaczy swój punkt widzenia Klijnstra.
Aktor odnosi się również do słów, jakie Antoni Krauze, reżyser "Smoleńska" wypowiedział w rozmowie z Magdaleną Rigamonti w DGP. Krauze stwierdził, że "nie on był dyrygentem, nie on rozdawał role". Zdaniem Klijnstry, chodzi o to, że "dyrygentem był cały proces powstawania tego filmu".
To swego rodzaju rekonstrukcja - on nie jest dyrygentem, bo nie on wymyślił tę historię. W tym sensie nie jest to fikcja - wyjaśnia Klijnstra. - Role zostały rozdane przez rzeczywistość, a on to tylko, w swoim zamiarze, spożytkował.
Jak dodaje odtwórca roli wydawcy z telewizji TVM-Sat, po drodze w trakcie nagrywania "Smoleńska" pojawiało się wiele kłód, które "ograniczały, zmuszały pewnie i te osoby, które miały w tym filmie zagrać, że w ostatniej chwili odmawiały", a "miejsca, na które mieliśmy zgodę, jeśli chodzi o kręcenie scen, nagle okazywały się niedostępne, dostawaliśmy informacje, że nie można tam kręcić".
Słowem, działy się różne rzeczy, wydarzało się wiele dziwnych przypadków. Przy kręceniu przeciętnego filmu aż tyle ich się nie wydarza. W tym sensie też pan Antoni Krauze nie był dyrygentem, bo można powiedzieć, że rzeczywistość wokół tego filmu szalała - podkreśla Redbad Klijnstra i dla lepszego odwzorowania tej sytuacji używa porównania:
Pan Antoni był dla mnie takim kapitanem na statku, który ma azymut i wie, dokąd płynie, tylko... (...) Jest sztorm, a ten statek jest żaglowcem bez napędu. Nie mieliśmy budżetu, więc reżyser nie tyle, że musiał iść na kompromisy, ale musiał akceptować to, że codziennie okazywało się, że będzie inaczej, niż miało być.