Załoga USS Enterprise od pół wieku przemierza kosmiczną przestrzeń. Stworzony przez Gene’a Roddenberry’ego serial debiutował niemal dokładnie 50 lat temu – 8 września 1966 roku. Od tamtej pory "Star Trek" doczekał się kilku seriali (niedawno wszystkie udostępnił polski Netflix) i filmów kinowych, nie wspominając o powieściach, komiksach, grach wideo. Żadna inna – poza "Gwiezdnymi wojnami" – seria SF nie ma też tak licznych i tak oddanych fanów. Dla nich każde odstępstwo od kanonu to zbrodnia, gdy więc w 2009 roku J.J. Abrams pokazał swoją wersję kultowego filmu, niektórzy najbardziej zagorzali wielbiciele załamywali ręce. Reżyserowi udało się jednak zgrabnie nawiązać do historii cyklu: jego "Star Trek" to nie tyle reboot, ile alternatywna wersja opowieści o kapitanie Kirku (Chris Pine) i komandorze Spocku (Zachary Quinto). W najnowszym filmie "Star Trek: W nieznane" spotykamy ich już po raz trzeci.

Reklama

USS Enterprise zostaje zaatakowany i zmuszony do lądowania na nieznanej planecie. Tymczasowo pozbawieni szans na ratunek Kirk i Spock będą musieli zawiązać trudny sojusz z tubylcami w walce przeciwko wspólnemu wrogowi: nieznającemu litości Krallowi (Idris Elba).

Dość niespodziewanie "Star Trek: W nieznane" to przełomowy moment serii. To pierwszy z nowego cyklu film, którego nie reżyserował J.J. Abrams – był w tym samym czasie zajęty pracą na planie "Gwiezdnych wojen: Przebudzenia mocy". Film zrealizował Justin Lin, twórca trzech części serii "Szybcy i wściekli", co, przyznajmy, najlepszą rekomendacją nie jest. Jeśli jednak wierzyć pierwszym recenzjom, z zadaniem poradził sobie całkiem sprawnie. Zmiany nastąpiły też na stanowiskach scenarzystów: dotychczasowych, Roberta Orciego i Alexa Kurtzmana, zastąpił Simon Pegg wspomagany przez Douga Junga. To akurat dobra wiadomość: Pegg jest wielkim fanem kina gatunkowego, ze wskazaniem na fantastykę, i bez wątpienia jest w stanie wnieść do "Star Treka nie tylko jeszcze więcej humoru, lecz także sporo świeżości. Tym bardziej że pierwsza wersja scenariusza (nad którą pracowali Kurtzman i Orci) trafiła do kosza podobno dlatego, że była "zbyt startrekowa", co może oznaczać, że producenci zamiast nieustannie odwoływać się do klasycznych filmów i seriali chcą wzbogacić historię Kirka i Spocka o zupełnie nowe elementy.

Zainteresowanie "Star Trekiem" nie słabnie: wkrótce ruszy produkcja czwartej części nowego cyklu, a w przyszłym roku premierę będzie miał pierwszy od ponad dekady serial z zupełnie nowymi bohaterami i nowym statkiem "śmiało zmierzającym tam, dokąd nikt jeszcze nie dotarł". Kosmos – jak głosi hasło nierozerwalnie związane z serią – jest ostatnią granicą, ale niezłomni podróżnicy z Gwiezdnej Floty jeszcze do niej nie dotarli.

Reklama