Mariola Wiktor: Mówisz albo rozumiesz trochę po polsku?
Irene Jacob: (śmiech!) Troszkę…ale nie będziemy rozmawiać po polsku, prawda?
Nie, nie będziemy. Ale czy przypominasz sobie polskie słowo którego Kieślowski użył, kiedy opisywał ciebie i często je przytaczał?
Wymyślona? Dobrze mówię? Oh, tak. Oczywiście, wiem o co chodzi. Byłam bardzo młoda dziewczyną której Kieślowski powtarzał, że musi być szczera na planie ale zarazem, bardzo precyzyjna. „Podwójne życie Weroniki” było filmem poetyckim - trzeba było trzymać się w ryzach, być konkretnym. Ja się starałam, a Krzysztof powtarzał, ze zachowuje się tak jakbym była wymyślona. To oznaczało, że nie jestem tu i teraz. Mówił, że nie wie gdzie błądzę swoim umysłem. Nie miałam pojęcia skąd o tym wie, co dzieje się w głowie 23-letniej dziewczyny? Teraz wiem, że to był jego research, bo on sam był niesamowicie uważny, wyczulony na czyjeś, a zwłaszcza aktora bycie tu i teraz. Miał niezwykły zmysł obserwacji,. Powtarzał, jak mantrę: zanurz się w teraźniejszość, przytrzymaj ja, żyj tą chwilą. W jego kinie jest wiele tajemnic, wieloznaczności. Zawsze pojawia się przestrzeń dla czegoś poza realnością. Krzysztof zawsze chciał pochwycić cos co jest niewidzialne w tej rzeczywistości, co jest jej sekretem. To dlatego mocno chodził po ziemi i pokazywał te tajemnice w swoich filmach.
Jak myślisz, kim byłabyś dziś jako człowiek, kobieta, aktorka gdybyś nie spotkała Kieślowskiego?
Jego wpływ to moje filmowe DNA. Właściwe stworzył mnie, ukształtował. Kiedy spotkałam Krzysztofa byłam bardzo młoda i do głowy mi by nie przyszło, że będę pracować z polskim reżyserem, częściowo w Polsce. Głęboko mnie poruszył swoją pasją, miłością do kina, zaangażowaniem, w to co robi. Byłam pod wrażeniem jego humanizmu i kreacyjności. Dziś ciągle i wszędzie opowiadam ludziom o tych filmach , o naszej współpracy i o Kieślowskim bo on jest bardzo dobrze znanym reżyserem nie tylko w Polsce ale i we Francji, w Azji i Ameryce. Wciąż odczuwalny jest jego brak, nie tylko dlatego, że mija właśnie 20 rocznica jego śmierci. Ludzie nadal chcieliby wiedzieć, kim był, jak pracował. We Francji w kinach pokazywany jest zdigitalizowany Dekalog, robi się sesje z udziałem filozofów i filmoznawców na temat Kieślowskiego.
Dla polskich widzów jesteś prawie pół-polską aktorka. Nie tylko dlatego, że pracowałaś z Kieślowskim ale także z powodu współpracy z ze Sławomirem Idziakiem i Agnieszką Holland. Polacy maja do ciebie wiele sentymentu. Jak to traktujesz?
To bardzo wzruszające, co mówisz. To tak jakbym została adoptowana przez Polaków. To miłe. Zresztą we Francji czasem pytano mnie, czy nie mieszkam w Polsce? Dziwiono się, ze kiedy pracowałam z Kieślowskim to nie kupiłam mieszkania w Warszawie, Łodzi albo w Krakowie…(śmiech!) I dalej słyszę pytania, czy coś nie kręcę w waszym kraju? Może to dlatego, ze Francuzi ciągle pamiętają, ze na przykład Sophie Marceau, która związała się z Andrzejem Żuławskim przez kilka lat naprawdę zamieszkała w Warszawie i nauczyła się polskiego. Ja tak jak powiedziałam już niewiele pamiętam. Tylko pojedyncze słowa „wymyślona”, „barszcz”, ‘pierogi”. Te polskie przysmaki po raz pierwszy poznałam dzięki Krzysztofowi. Tak, tęsknie za nimi we Francji…(śmiech!)
To już twój kolejny raz w Polsce. Jak się tutaj czujesz, co ci się podoba a co cię drażni, zaskakuje?
W Łodzi jestem po raz trzeci. Przyjechałam na zaproszenie festiwalu „Transatlantyk” i odwiedziłam wreszcie łódzką Szkole Filmowa o której tak wiele dobrego opowiadał Kieślowski. W Polsce to jest już mój 4 raz. Pamiętam Łódź 25 lat temu. To było wtedy, kiedy kręciliśmy zdjęcia do „Podwójnego życia Weroniki”. Potem w 2002 roku przyjechałam do Łodzi na zaproszenie festiwalu Camerimage. Dziś, kiedy mam porównanie, to jestem zdumiona jak zmieniło się to miasto, jak wypiękniało. Ma w sobie ogromna dynamikę, Myślę, że to się też przekłada na życie kulturalne, na otwartość miasta i na gościnność wobec ludzi z zagranicy. Ja jednak zawsze także w przeszłości dobrze się w Polsce czułam, bo niezależnie od okresów moich pobytów otaczali mnie bardzo serdeczni i ciepli ludzie.
Zagrałaś w polsko-meksykańskiej koprodukcji” La Habitation”. Jak to się stało, że zaangażowałaś się w ten projekt i powiedz coś proszę o twojej bohaterce, bo ten film będzie niedługo w polskich kinach.
To jest historia Meksyku opowiedziana z perspektywy życia w jednym pokoju, kilku pokoleń rodzin. To jest pewne podobieństwo z Łodzią i jej niezwykłym rozwojem. W Meksyku też obserwujemy przemiany jednego miasta i kraju bardzo dynamiczne. To jest koprodukcja, z polskim producentem, autorem zdjęć i muzyką Jana A.P.Kaczmarka. I dlatego przyjechałam do Łodzi, bo Jan mnie zaprosił na festiwal „Transatlantyk”, kiedy tylko skończyliśmy ten film. Gram kobietę, która po latach nieobecności wraca do tego domu i do tego pokoju w którym toczy się akcja. To jest bardzo alegoryczna opowieść, która składa się z 8 epizodów a ja gram w jednym z nich. Moja to opowieść erotyczna, love story.
Złota Palma za „Podwójne życie Weroniki” wywróciła twoje życie do góry nogami? Co się zmieniło?To było super uczucie. Wspaniałe, że na tym planie się znalazłam i że film został w Cannes doceniony z moją rolą. Było świetne przyjęcie w Cannes i wielka radość, że w tym brałam udział.
Jakoś nie poszłaś za ciosem. Zagrałaś wprawdzie w USA ale ostatecznie odmówiłaś m.in. udziału w „Niemoralnej propozycji” z Robertem Redfordem i wróciłaś do Francji. Dlaczego tak się stało?
Nigdy nie myślałam ani nie marzyłam o pracy w Hollywood. Po sukcesie w Cannes faktycznie przyszły zza oceanu propozycje, ale te scenariusze jakie otrzymywałam nie były ciekawe. Po pracy u Louisa Malle’a, u którego zadebiutowałam w filmie „Do zobaczenia chłopcy”, a potem u Kieślowskiego najpierw w „Podwójnym życiu Weroniki”, potem w „Czerwonym” chyba stałam się zbyt wybredna…(śmiech). Dla Amerykanów byłam z kolei zbyt wyrafinowaną europejską aktorką, w dodatku z akcentem. A ja nie chciałam grać Francuzek, które przyjeżdżają do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Poza tym nie odpowiada mi amerykański system pracy. To na przykład, że wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, bo tego wymagają duże ekipy i pokaźny budżet. Aktorzy przychodzą na plan z wyuczonymi na pamięć scenami i zachowaniami. We Francji reżyserzy wolą aktorów nieprzygotowanych, bo wtedy mogą na planie być bardziej kreatywni. Pamiętam, że kiedy przyszłam na plan do Louisa Malle’a to zamiast jakiś konkretnych wskazówek powiedział po prostu: piłuj paznokcie, patrz przez okno i ziewaj. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, ze powiedział mi wszystko. Wole pracować w małych ekipach z niewielkim budżetem, bo wszyscy lepiej się znamy, przyjaźnimy i nie ciąży na nas presja czasu i pieniędzy. Mamy więcej wolności i zabawy.
Aktorzy europejscy mniej psychologizują, unikają metody Stanisławskiego, bardziej grają obrazami ale dzięki temu ich bohaterowie wydają się bardziej tajemniczy, niejednoznaczni. Zgadzasz się z tym?
Tak i tego także nauczył mnie Kieślowski. Zapytał kiedyś, czy mogę mu pokazać gesty, które wykonuję kiedy jestem sama w domu. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to sytuacja, kiedy pije kawę lub herbatę. Gdy targają mną emocje, gdy coś przeżywam w sobie to przykładam gorący kubek do policzka. Robię to odruchowo, mimowolnie. Wcześniej się nad tym nawet nie zastanawiałam. Krzysztof oczywiście wykorzystał to moje prywatne zachowanie w „Podwójnym życiu Weroniki”, kiedy prasując ubranie bohaterka przykłada policzek do okna i obserwuje ulice. Z czasem zaczęłam się sobie przyglądać i stworzyłam własny słowniczek gestów, które najlepiej wyrażają różne emocje. Lepiej niż słowa i dialogi.
Grałaś u wybitnych europejskich reżyserów takich także jak Claude Chabrol, Jacques Rivette, Antonioni, ostatnio Lelouch a jednak do Polski wiele z tych filmów nie dotarło i właściwie słuch o tobie zaginał. Co się z tobą działo?Zaczęłam dużo grać w teatrach londyńskich i paryskich, w ogóle francuskich. Ja właściwie zaczynałam swoja drogę aktorska od debiutu w „Mizantropie” Moliera i po 10 latach przerwy związanej z praca w filmie znów do tych teatralnych korzeni powróciłam. Grałam sporo klasyki: Czechow, Kafka ale i spektakle niekonwencjonalne, awangardowe u Petera Brooka, Rolanda Topora. No i wróciłam także do muzyki. Skończyłam konserwatorium w Genewie. Gram na fortepianie, skrzypcach, śpiewam jazz. Zresztą gdybym nie umiała grać jak pianistka to Malle nie zaangażowałby mnie do roli nauczycielki muzyki, a Kieślowski by tego filmu ze mną nigdy nie zobaczył. Z kolei w „Podwójnym życiu Weroniki” grałam śpiewaczkę operowa. Ta muzyka jest wiec ze mną ciągle. Teraz sporo także podróżuje z moim bratem Francisem, który jest muzykiem. Śpiewamy piosenki francuskie z naszych albumów. W Łodzi zagraliśmy taki koncert. Ja nie zniknęłam więc z życia artystycznego, ale po prostu wyrażam się inaczej.