813 tys. zagranicznych turystów w 2014 r. odwiedziło chorwacki Dubrownik – o 1/6 więcej niż rok wcześniej, a w tym pewnie będzie ich więcej. Przyciągnęło ich to, że okolica jest scenerią hitowego serialu HBO „Gra o tron” (King’s Landing). Lokalne władze wiedziały, jaki może być efekt takiego „występu”, dlatego Andro Vlahušić, burmistrz Dubrownika, zamykał niektóre atrakcje miasta nawet w szczycie sezonu, byle ekipa filmowa mogła kręcić serial.
W Stanach Zjednoczonych 40 różnych stanów rywalizuje o względy filmowców, oferując zachęty, ulgi, dodatki i rabaty. W Europie, gdzie rocznie powstaje najwięcej filmów, głośnym echem odbiła się „wojna” między Czechami i Węgrami o względy i budżety zagranicznych firm producenckich. Do 2004 r. Czechy były jednym z popularniejszych miejsc dla producentów nie tylko ze względu na ciekawe plenery, doświadczoną kadrę filmową, lecz także – głównie – z powodu ulg podatkowych. Po tym jak jeszcze lepsze warunki wprowadziły Węgry, to tam przeniosło się sporo produkcji. Nic dziwnego, skoro producenci mogą liczyć na duże ulgi i dotacje. Przykładowo „Herkules” z budżetem 100 mln dol. uzyskał niemal 20 mln dol. wsparcia.
Nasza branża filmowa chce teraz powalczyć, by i Polska stała się bardziej atrakcyjna dla producentów. Firma PwC, we współpracy z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej, przygotowała dwa raporty: „Dlaczego warto wspierać przemysł produkcji audiowizualnej?” oraz „Wsparcie podatkowe produkcji filmowej w Polsce”, z których płyną jasne wnioski: też mamy szansę na to, by kręcone były u nas międzynarodowe filmy i by zagraniczni producenci wydawali w Polsce spore pieniądze. Ale mamy taką szansę pod warunkiem wprowadzenia podobnych ulg i zachęt, jakie są w USA, Belgii, Wielkiej Brytanii czy na Węgrzech. W 17 europejskich państwach funkcjonuje już 26 specjalnych systemów zachęt dla zagranicznych filmowców. I wcale nie muszą to być ogromne fundusze. W Chorwacji na system „cash rabate” przeznaczono 2,6 mln euro i to wystarczyło, by przyciągnąć HBO.
– By amerykańskim czy europejskim producentom opłacało się inwestować w produkcję w Polsce, muszą mieć jasne wyliczenie, ile zostanie im w kieszeni. Atrakcyjnych kierunków filmowych na świecie jest wiele i wybierane są nie tylko te pasujące pod względem plenerów, doświadczenia kinematografii, ale z uwagi na rachunek ekonomiczny. W tej ostatniej konkurencji przegrywamy – ocenia Mariusz Łukomski, prezes Monolith Films, największego dystrybutora filmowego w Polsce.
Jak wyliczają eksperci, w 2014 r. rynek produkcji filmowej osiągnął w Polsce wartość 250 mln zł. I choć jest o wiele lepiej niż jeszcze kilka lat temu (przykładowo w 2007 r. wyprodukowano filmy o łącznej wartości 114 mln zł), to jednak według środowiska filmowego mogłoby być o wiele więcej. – Większość naszego przemysłu filmowego to produkcja krajowa. Owszem mamy sukcesy artystyczne i komercyjne – mówi Julia Patorska, ekspert z PwC, wymieniając jako przykłady „Idę” i „Bogów”. – Ale nie oszukujmy się, jesteśmy państwem średniej wielkości i powyżej 40–50 filmów rocznie raczej nie będziemy produkować. By się rozwijać, musimy ściągać graczy z zagranicy – dodaje.
Jej firma przygotowała propozycje czterech podstawowych zmian w prawie, które miałyby największy wpływ na poprawę kondycji kinematografii, a których wprowadzenie byłoby też realne w obecnej sytuacji budżetu państwa:
– zwrot VAT dla polskich i zagranicznych producentów angażujących się u nas w produkcję filmową;
– zezwolenie dla spółek zaangażowanych w produkcję filmową na zwolnienia z podatku CIT, o ile te spółki będą swoje dochody inwestować w produkcję kolejnych filmów;
– usprawnienie na zasadzie „jednego okienka” obsługi firm zajmujących się obsługą audiowizualną;
– specjalny fundusz wspierający zagraniczne produkcje filmowe.
Efektem wprowadzenia samych tylko ulg podatkowych miałoby być zwiększenie polskiego rynku filmowego o 20–60 proc. rocznie, czyli wartość produkcji filmowej podskoczyłaby od 40 do 120 mln zł. Miałoby to zaowocować zwiększeniem zatrudnienia w tym sektorze rzędu od 320 do ponad 1 tys. osób. Według ekonomistów budżet państwa kosztowałoby to między 8 a 24 mln zł. – Nie oszukujmy się, w skali kraju to nie są oszałamiające sumy, a mogłyby przynieść branży filmowej czy nawet szerzej, audiowizualnej, szansę na rozwój – przekonuje Łukomski.